sobota, 18 września 2010

Pocztowki z Indii...

Tylko raz, jeden raz...
...zrobie z bloga pamietniczek;)


Drogi pamietniczku...,
wstalam rano. Tak mam w zwyczaju. Zazwyczaj;) Nie bylo innego wyjscia dzis. Musialam wstac, to wstalam... (chyba niezle jak na poczatek wpisu do pamietniczka).

Wzielam prysznic. Goracy. Nie z wyboru. Z przymusu. Widac moje "rano" nie bylo wystarczajaco wczesne, woda w zbiorniku na dachu zdazyla sie juz nagrzac i z prysznica poleciala ciepla, prosto na moja glowe.

Zrobilam sobie kawe. Czarna. Bez mleka, bez cukru. Takie "dziwactwo" w Indiach;)
Zrobilam tez herbate z mlekiem. I z cukrem.
Nie lubie mleka i herbaty z mlekiem... Tak na marginesie, pamietniczku drogi, nie lubic mleka i byc w Indiach, to zgroza. A nie lubic herbaty z mlekiem i byc w Indiach- to juz przestepstwo. Trudno, najwyzej zgnije w kryminale... Doszlam jednak do wniosku, ze dom to dom, a nie "prawdziwe Indie", i w tych swoich czterech scianach moge czuc sie bezpiecznie, a pic moge co chce- pozwalam sobie wiec nie lubic herbaty z mlekiem.
Kawa dla mnie, herbata dla kogos innego.

Przeczytalam gazete. Naglowki tylko i plotkarski dodatek o gwiazdach i gwiazdkach szol biznesu. Reszte przeczytam w ciagu dnia, siedzac w metrze, autobusie,w drodze na zajecia.
Gazeta to dobra rzecz, drogi pamietniczku. Gazete ktos codziennie dostarcza nam do domu. Nigdy nie widzialam tego "ktosia", ale wiem, ze ma on telefon (nawet znam jego numer), i zawsze moge zadzwonic i poprosic o dodatkowy egzemplarz gazetki, albo poinformowac, ze jade na kilka dni na wakacje, w zwiazku z czym na jakis czas z gazetki rezygnuje. Kazdego dnia, swiatek, piatek czy niedziela, ok 6.30 rano na naszym balkonie laduje z hukiem zwinieta w rulon i spieta gumka recepturka gazeta. Tajemniczy "ktos" ma takiego cela, ze hej! Nigdy sie nie myli, zawsze trafi w odpowiedni balkon, okno czy korytarz. Pierwsze pietro- prosze bardzo! Dziecinnie proste! Trzecie pietro? Czwarte?- tez nie ma sprawy. Tylko moze troszke bardziej trzeba bedzie zwolnic jadac na rowerze, i bardziej skupic sie na celowaniu.

Gazetka- do torby, stroj na zmiane na zajecia taneczne- do torby, prasolka- do torby (nigdy teraz nie wiadomo kiedy z czystego nieba spadnie deszcz...). I w droge. Na stacje metra. Troche to trwa. Slalomem podazam sobie miedzy wozkami z warzywami, spiacymi psami, rykszami rowerowymi, stosami niesprzatnietych jeszcze po nocy smieci.

Dotarlam do metra. Pomyslnie przeszlam kontrole wykrywaczem metalu, moja torebka tez pomyslnie przeslizgnela sie przez rentgen. Wsiadlam do metra, drogi pamietniczku... Nic takiego, wydawaloby sie, ale zapewniam, ze to wyczyn nie lada!. Tlok jest tu o kazdej porze dnia...
A w metrze ogloszenia. Mily meski glos w hindi informuje podroznych o ich prawach i obowiazkach, o zakazach i nakazach, o tym do jakiej stacji dojezdzaja. Kazde zdanie powtarza po angielsku, rownie miy, tym razem kobiecy glos.

Prosze odsunac sie od drzwi.
Prosze uwazac na kieszonkowcow.
Prosze pilnowac swoich bagazy.
Prosze nie zawierac znajomosci z nieznajomymi.
Prosze poinformowac pracownikow metra o kazdym podejrzanym przedmiocie pozostawionym bez opieki oraz o podejrzanym zachowaniu wspolpasazerow.
Nastepna stacja Rajiv Chowk.
Prosze nie popychac wspolpasazerow.
Prosze pozwolic wychodzacym pasazerom opuscic wagon.
Prosze ustapic miejsce osobom starszym i niepelnosprawnym.
Uprasza sie mezczyzn o nie zajmowanie miejsc siedzacych przeznaczonych dla kobiet.
Prosze nie pluc.
Prosze nie siadac na podlodze.
Prosze nie puszczac muzyki.

Matko jedyna! Drogi pamietniczku, w tym metrze niczego nie wolno..!;) Nawet pluc i siadac na podlodze. Zgroza!


Z metra- prosto na zajecia. Skacze, biegam, skacze i jeszcze raz skacze. I biegam. Takie skoczne zajecia dzisiaj jakies wyszly. Tym razem jednak nie ja jestem glowna skaczaca. Ja tylko pokazuje, a potem zmuszam do skakania innych;) Niech tez sie pomecza. Jak to milo byc "pania nauczycielka":)
O zajeciach tanecznych, drogi pamietniczku, juz sporo pisalam swego czasu, a pewnie jeszcze wiecej napisze. Dzis wiec poprzestane na tym skakaniu.

Po tancu- chwila oddechu. Te chwile wykorzystuje roznie: czasem na wizyte w kafejce internetowej, czasem na czytanie zaleglych ksiazek, czasem na powtorke materialu przed kolejnymi zajeciami, a czasem na obiad;)Dzis chcialam jednak pojsc na zakupy, potrzebne mi bowiem - banalna sprawa- owoce, warzywa i mleko (ktorego nie lubie...). Ale sklep, w ktorym to wszystko chcialam kupic, jest zamkniety codziennie w godzinach 13.00-16.00. A ja notorycznie o tym zapominam.
Nic to. W zwiazku z powyzszym czas na plan B. Biegusiem na przystanek autobusowy- niedlugo kolejna lekcja tanca. "Biegusiem" to moze nie jest najlepsze okreslenie... Bo akurat rozpadal sie deszcz. A jak sie rozpada deszcz, to z podrozy autobusem, ktora trwa ("biegusiem") 1 godzine, robi sie podroz dwugodzinna...
Telefon od nauczyciela: nie przyjezdzaj dzis na zajecia. Zalalo sale w ktorej cwiczymy.

Jeszcze jedno zadanie przede mna poznym wieczorem: przedpremierowy pokaz pewnej sztuki. Jak juz bedzie po premierze- zareklamuje te produkcje. Jak ja lubie reklamowac:) To jedno z moich ulyubionych zajec:)

Wracam, drogi pamietniczku, do domu. Ostatnim metrem (o 23.06).

A w domu.... zmieniam stroj na "wieczorowy", odklejam z czola, spomiedzy brwi, moje ozdobne wyjsciowe bindi i... NIE naklejam go na lustro! Tak wlasnie zwykly robic kobiety w Indiach: odklejaja ozdobe z czola i przyklejaja na lustrze, aby (byc moze) uzyc ja ponownie. Zazwyczaj jednak nie uzywaja i po jakims czasie tafla lustra upstrzona jest kolorowymi kropkami... Jakos irytuje mnie ten "zwyczaj". Nie potrafie wytlumaczyc dlaczego. Po prostu. I juz. Wiec NIE przyklejam bindi do lustra!
Bindi marki Renuka Gold.

I po reklamie, drogi pamietniczku:)
.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz