Seraikella. Festiwal "Chaitra Parva". Noc pierwsza...
Przez kilka godzin na wielkiej scenie wybudowanej pod gołym niebem, występowali tancerze ćhau z okolicznych wiosek. Ich ćhau było czymś zupełnie innym niż to do czego przywykliśmy w Delhi. Ich ćhau było tak surowe, jak tylko się dało, bez specjalnej wysublimowanej techniki, dbałości o szczegóły, synchronizacji, dopieszczania każdego najmniejszego ruchu. Słowem- „bardzo złe ćhau”. Ale czy na pewno? To było ćhau właśnie z miejsca, w którym się narodziło, ćhau tańczone przez ludzi z tego właśnie, a nie innego miejsca w Indiach, ćhau w ścisłym związku z językiem, kulturą, zwyczajami, pracą ludzi. Niektóre z kompozycji i wykonań były naprawdę poruszające i wzruszające! Pal sześć technikę! Tancerze sami tworzą choreografie czerpiąc z tradycji, ćwiczą, a potem występują na scenie. Dla siebie, dla rodziny, dla kogokolwiek. Po skończonym występie pakują manatki i idą do domu. Muszą się wyspać, bo jutro czeka ich ciężka praca- bynajmniej nie trening ćhau… Większość z tych ludzi to farmerzy, w pocie czoła pracujący i zarabiający na chleb (przepraszam, tutaj: na roti, ćapati). Wystarczyło spojrzeć na ich ciała. Nie były to wytrenowane i zadbane ciała profesjonalnych tancerzy…
Tak więc, jak wspomniałam, Tancerze Dnia Pierwszego spakowali manatki i poszli do domu, nie czekając aż ktoś im pogratuluje występu, powie jacy byli świetni i poprosi o autograf.
Ten moment zapadł mi w pamięć: szybka „ucieczka” ze sceny po występie. I znowu: to coś zupełnie innego niż to, do czego przywykliśmy w Delhi, gdzie po występie przez pół godziny zbiera się gratulacje od przyjaciół, dostaje kwiatki, a potem idzie na opijanie nadzwyczaj udanego (nawet jeśli wcale nie był udany) występu (opijanie herbatką z mlekiem oczywiście).
Foto: Nadia Gupta
czwartek, 21 kwietnia 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz