niedziela, 29 listopada 2009
Garam masala..., czyli jak przetrwać w Indiach.
I łaciate, i kudłate, pręgowane i skrzydlate, te co skaczą i fruwają…
Zacznę od rady dla potomności: jeśli wybierzecie się kiedyś do Bhopalu (skądinąd miłe miasteczko, można stąd zrobić sobie jednodniową wycieczkę do Sańći i obejrzeć stupy buddyjskie) i zatrzymacie się w hotelu „Meghadoot”, nie dajcie sobie wcisnąć pokoju numer 14 na pierwszym piętrze! Tam grasują szczury:) Wytrzymałam jedną noc, po czym ku uciesze współlokatorów, odstawiłam show pt. „przeprowadzka do innego pokoju” :) Bez rozgłosu, raczej miło i spokojnie… Nazajutrz w pokoju numer 14 zamieszkali inni turyści. Ich przeprowadzkowe show już nie było tak miłe i spokojne. Z krzykiem, piskiem i wrzaskiem przeprowadzili się do innego hotelu.
I dobrze, jeśli ktoś nie jest miłośnikiem zwierząt- nie powinien przyjeżdżać do Indii…:)
Musimy się przyzwyczaić, że tutaj wszystko, co pełza, fruwa, biega, skacze- towarzyszy nam zawsze i wszędzie. Od mikroskopijnych mrówek, po słonie i wielbłądy przechadzające się po ulicy obok nas… Z tego wszystkiego te słonie i wielbłądy są najmilszymi i najmniej złośliwymi stworzeniami. Chociaż można się troszkę zestresować w pierwszej chwili, gdy jadąc autobusem i wyglądając przez dziurę w miejscu, gdzie powinno być okno, zobaczymy mrugające do nas olbrzymie oko słonia, albo wielbłąda…
Największą plagą są mrówki… I to nie takie duże, grube, czarne mrówki, o długości półtora centymetra, tylko te wredne malutkie, brązowe mróweczki, które stadami całymi włażą w każdy zakamarek plecaka, w każdą szafkę, w każdą kieszeń spodni i wszędzie tam, gdzie zwęszą coś do jedzenia… Walka z nimi jest prawdziwym wyzwaniem! Dobra rada: jedzenie trzymamy w zamkniętych pojemnikach, które wieszamy pod sufitem, albo wkładamy do miski z wodą- mrówki z zasady nie moczą nóżek. Jeszcze jednym świetnym sposobem na takie robaki jest tzw. Lakszman Rekha- kawałek białej kredy, której składniki skutecznie pozbawiają życia wszelkie robactwo. Dla sadystów to „dobra zabawa”- rysujemy kredą okrąg wokół grupy mrówek i z rozkoszą obserwujemy jak biegają w środku okręgu nie mogąc z niego wyjść… biegają coraz wolniej i wolniej… aż w końcu przestają biegać…
Skąd się wzięła nazwa Lakszman Rekha? Otóż z sanskryckiego eposu „Ramajana”. Mamy tam historię Ramy, jego żony Sity i brata Lakszmany. Gdy Lakszmana wyrusza na poszukiwanie Ramy, zostawia Sitę samą i aby ją chronić- rysuje linię wokół miejsca, w którym mieszkają. Każdy kto przekroczy tę linię (oprócz Ramy, Lakszmany i samej Sity), zginie strawiony przez ogień…
Tak też i nasze biedne mrówki- giną, usiłując przejść przez okrąg namalowany białą kredą… tylko mniej spektakularnie- bo bez ognia.
Lakszman Rekha nie jest jednak odpowiednią bronią w walce z innymi mieszkańcami Indii, mianowicie ze zwierzętami zwanymi eufemistycznie „insektami biegającymi”, a jeszcze bardziej pieszczotliwie: karaluchami… Nie na darmo mówią mądrzy ludzie, że jedynymi istotami żyjącymi na świecie po wybuchu nuklearnym będą karaluchy… Nie raz próbowałam stoczyć nierówną walkę z tymi zwierzętami… Jeśli wyszły wieczorem ze swoich domostw, by popatrzeć na mnie (tak! Karaluchy patrzą! Z zainteresowaniem nawet… Siadają sobie przed człowiekiem i patrzą na niego…), traktowałam je jakimiś strasznymi specyfikami typu BAYGON. To im trochę odbierało animuszu i chowały się. Rano, gdy patrzyłam jak wygląda pole bitwy po bitwie- znajdowałam delikwentów, leżących brzuchami do góry i machających nogami. Albo gimnastyka poranna albo drgawki pośmiertne… Żal mi się robiło, że konają w męczarniach i jak już się decydowałam w bólach na to, by rozplaskać je klapkiem (gazetą by się nie dało- przecież to duże zwierzęta! Kilka centymetrów długości, centymetr wzrostu- wysokie podwozie, czasem dodatkowy gadżet: skrzydła!), one przewracały się z pleców na nogi i zwiewały do swoich dziur… Do zapamiętania: karaluchy śpią na plecach!
Ale chociaż nie są to najmilsze zwierzęta świata- karaluchy przynajmniej nie kradną… To jest z kolei zwyczaj małp…
Na te złośliwe bestie trzeba uważać! Czasem słodkie malutkie małpeczki, którym kupujemy banany i które karmimy, gdy przychodzą pod okno naszego mieszkania, mogą nam nieźle nabałaganić! Włażą takie do domu, bez refleksji w ogóle żadnej, zjadają wszystko, co tylko da się zjeść (a wierzcie mi- da się zjeść wiele rzeczy!) i kradną wszystko to, czym da się pobawić (a wierzcie mi- pobawić da się dosłownie wszystkim!). Uwaga: największą frajdę sprawia małpom zrywanie z ramienia torebek i zabieranie prania suszącego się na sznurku na balkonie! Przesłodkie i przezabawne… Ale tylko jak się o tym czyta :)
Jednak najmilszymi współlokatorami są moim zdaniem jaszczurki! To słodkie gekonki, koloru kawy z mlekiem, o prawie przeźroczystej delikatnej skórce (widać przez nią całe wnętrze naszego maleństwa). Biegają po ścianach, pod sufitem zazwyczaj, i zjadają komary i wszelkie inne robaki- czyli robią nam wielką przysługę:) Śliczne są ale i niebezpieczne… Jednak tylko wtedy, gdybyśmy próbowali je zjeść…- są trujące. Krąży opowieść, że jedna taka nieszczęsna, mała jaszczurka dała się raz „wkręcić” w maszynę do wyciskania soku z trzciny cukrowej (pełno takich na ulicach miast indyjskich). Trzy osoby zmarły po wypiciu tego soku…
I to by było na tyle jeśli chodzi o indyjskie zwierzęta domowe:)
Foto: prywatne zbiory autorki
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
hmm... a jakieś plusy tego kraju są?
OdpowiedzUsuńAleż to są same plusy! Ile radości :) Hej, przygodo! Sam spróbuj. Albo przymróż oko jak czytasz... ;)
OdpowiedzUsuń