No i zaczęło się…
Jeśli komuś się wydaje, że jest cierpliwym człowiekiem, to powinien swoją cierpliwość na próbę wystawić właśnie w Indiach. W Delhi w szczególności. Jeśli radzisz sobie w Delhi- poradzisz sobie wszędzie! Prawie 15 milionów ludzi (w samej stolicy z „przyległościami”)- to dane oficjalne, z pewnością nie do końca prawdziwe, bo jest tutaj trochę bardziej tłoczno. Kolory, zapachy, krzyk, zgiełk, jeszcze więcej kolorów, zapachów, krzyku i zgiełku. W zasadzie podobnie można by opisać większość miast w Indiach, ale Delhi jest jednak jakieś takie… „szczególne”… Turyści chcą jak najszybciej uciec ze stolicy, która nie przypomina bajkowych Indii z obrazka… Dla mnie jednak Delhi ma w sobie ogromną dawkę „prawdziwej indyjskości”.
Jest tutaj wszystko i to w ogromnych ilościach. Można dostać zawrotu głowy, ale jak się do tego przywyknie, wszystko staje się zupełnie normalne i zwyczajne.
Banał niby, ale tak jest.
Kolejny banał: kontrasty. Ale to też najszczersza prawda. Drapacze chmur, nowoczesne budynki, klimatyzowane wnętrza, luksusowe hotele (o jakich nam się nawet nie śniło), ogromne centra handlowe- raj dla „jednodniowych” turystów, którzy chcą przywieźć ze sobą do domu dowolny kawałek Indii… Można kupić tu wszystko, co charakterystyczne dla każdego stanu indyjskiego i wcale nie trzeba przemierzać tysięcy kilometrów po całym kraju. Wystarczy przejechać windą kilka pięter, napić się chłodnej wody podanej przez usłużnego pracownika i kupić wszystko, czego dusza zapragnie- oczywiście za odpowiednią cenę;). Obok życie toczy się na ulicy, przy wysokich na pół metra krawężnikach. Tutaj się śpi, gotuje, wychowuje dzieci. A one potem tutaj się bawią, dorastają, śpią, gotują i wychowują swoje dzieci…
To do Delhi wielki świat wysyła swoich przedstawicieli; to centrum wydarzeń, politycy i dyplomaci dwoją się i troją, żeby jak najlepiej przedstawić Światu Indie i Świat Indiom. Tutaj znajdą dla siebie miejsce przybysze z innych części subkontynentu i ze świata, szukający różnych wrażeń. Turyści, ludzie biznesu, artyści, podróżnicy… W aśramach, w świątyniach, w hotelach ulokowanych w różnych punktach miasta, w zacisznych, luksusowych dzielnicach, w otoczeniu egzotycznych roślin, lub też w sąsiedztwie najbardziej uczęszczanych bazarów, oferujących rozmaite towary z każdego zakątka kraju. Co kto lubi!
To do Delhi masowo przybywają ludzie z okolicznych wsi, a czasem nawet z odległych części Indii, w poszukiwaniu… lepszego życia…? Jak wszędzie- większe miasto daje większe możliwości.
Ludzie wydają ostatnie pieniądze na pociąg, który wiezie ich do stolicy. Czasem nawet cała rodzina finansuje podróż jednego syna, któremu chce dać szansę na większe (albo w ogóle na „jakiekolwiek”) zarobki, a tym samym dać sobie szansę na lepsze (albo w ogóle na „jakiekolwiek”) życie. Jeśli ma szczęście, znajdzie pracę, ale jeśli tym razem ma mniej szczęścia, lub jeśli szczęście w ogóle nie jest jego przeznaczeniem…?
Slumsy rosną przy torach kolejowych- tu bardzo często kończy się podróż do stolicy. Kiedyś - mieszkańcy okolicznych wsi, teraz – mieszkańcy delhijskich slumsów, obserwują pociągi… Często wsiadają do nich, żeby wyżebrać kilka rupii od podróżnych, jadących w najpiękniejsze miejsca wielkiego subkontynentu…
Powtórzę to po raz kolejny: w Delhi jest wszystko, w ogromnych ilościach, „indyjskości” nie brakuje. Jest „indyjskość” dla przewodników turystycznych (piękna jest, absolutnie nie twierdzę, że fałszywa!) i jest ta druga, inna trochę, którą trzeba umieć znaleźć, albo- jak kto woli, do której trzeba umieć się przyzwyczaić (to wymaga czasu i oderwania się od schematów, uprzedzeń i naszego europejskiego sposobu „odczytywania” Indii). Niełatwe to, ale możliwe.
poniedziałek, 1 lutego 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz