piątek, 24 września 2010

Artykul o Commonweath Games na wiadomosci.24

Reklama;) auto;)
Wiecej o igrzyskach na:

(link sie otworzy po kliknieciu na tytul)

A oto kilka fotek. Zdjecia zrobilam w lipcu. Teraz wszystko wyglada troszeczke lepiej (niewiele lepiej;) ). Ale przeciez do igrzysk jeszcze az 8 dni! Sie zrobi!:)


Obiekty treningowe i swiatynia Akshardham w tle.

A my sie boimy, ze nie zdazymy na Euro 2012;)


Siri Fort- praca wre!

Prace "wykonczeniowe" przy Siri Fort

Pocztowki z indii...

Niusy z Indii...

Ganapati zniknal w wodach Yamuny. Po nim kolejny, i kolejny... Wierni tancza, ciesza sie, graja na bebnach i zatapiaja wielkie kolorowe posagi Ganesi. Dobiegl konca 11 dniowy czas swieta tego slonioglowego bostwa.

Woda zabrala nie tylko Ganapatiego, ale tez spora czesc polnocnych Indii- w stanach Uttar Prades, Uttarkhand i Bihar. Wody kilku rzek w wielu miejscach przekroczyly stan alarmowy, pozbawiajac ludzi dachow nad glowa, zalewajac setki wiosek, zmuszajac setki tysiecy osob do ewakuacji.

Poziom wody w Yamunie, w Delhi i okolicach stale rosnie. Trwa ewakuacja niektorych terenow.

I wciaz pada. Takiego deszczu i takiego poziomu wody w rzece, stolica nie widziala od 1978 roku...

A coz jeszcze przyniosl dzien...?

Mial dzis zapasc wyrok w glosnej sprawie "ziemi niczyjej" i pobudowanym na niej Babri Masjid w Ayodhyi.
Czy zbudowany w 1538 roku meczet powstal na ruinach istniejacej tam wczesniej swiatyni hinduistycznej? Czy sanktuarium znow nalezy do hinduistow od 1949 roku, kiedy to na jego terenie pojawily sie wizerunki hinduistycznych bostw? Czy prawowitym wlascicielem spornej swiatyni i ziemi, na ktorej jest zbudowana, sa hindusi (jesli byli jej "wlascicielami" przed 1538 rokiem i po 1949), czy muzulmanie ("wlasciciele po 1538 i przed 1949). Sad najwyzszy mial odpowiedziec na te pytania i zadecydowac dzis. Wczoraj jednak zadecydowal, ze zadecyduje we wtorek, 28 wrzesnia. Wszyscy czekaja na werdykt i chyba tak naprawde wiekszosc mieszkancow Ayodhyi (i nie tylko), nie ma wielkiej ochoty go uslyszec... Jaki by werdykt nie byl- zawsze ktos uzna, ze jest niesprawiedliwy. A to moze doprowadzic w Indiach do zamieszek. Znowu... Tego sie wszyscy obawiaja...

W 'newsach' jeszcze o tragedii w swiecie zwierzat- znow zawinili ludzie i ich bezdenna glupota. 7 sloni zginelo w kolizji z pociagiem towarowym ok 500 km od Kalkuty (w Bengalu Zachodnim). Slonie znajdowaly sie na terenie, na ktorym teoretycznie powinny byc bezpieczne. W tym miejscu - wlasnie z uwagi na obecnosc zwierzat - wprowadzono dla pociagow ograniczenie predkosci do 25 km/h. Maszynista pociagu, ktory zabil w srode w nocy 7 sloni, rozpedzil pojazd do 70 km/h. Zanim zdolal sie zatrzymac, przejechal 400 metrow, ciagnac po torach cialo jednego ze sloni.
Tylko w ciagu dwoch ostatnich lat, w kolizjach z pociagami zginelo w Indiach ponad 30sloni...

Po informacji o sloniach przyszla kolejna: "nastepca" slynnego Lalu Prasada - niegdys szefa wladz Biharu - zostal ogloszony jego syn, 20 letni Tejasvi Yadav (urodzony w roku, w ktorym Lalu zostal "wladca" Biharu). "Namaszczony" przez ojca Tejasvi ma w planach malzenstwo, a potem nauke, pod kierunkiem swego mistrza i taty, Lalu. "Przez kilka lat bede szkolil syna na polityka. To tak jak z kazdym innym zawodem. Trzeba sie go nauczyc, a potem wykonywac. I juz. Ale zanim sam zostanie politykiem, w najblizszych wyborach bedzie zachecal do glosowania na mnie", mowi Lalu.
"Moj ojciec jest wspanialym czlowiekiem i wielkim, znanym politykiem. Ludzie go sluchaja", mowi Tejasvi (z "zawodu" gracz w krykieta).
Tlum wiwatuje. Brawo dla nastepcy tronu!

No i jeszcze o tym jak Igrzyska Wspolnoty Narodow (Commonwealth Games 2010) przeistaczaja sie w groteske, jakiej swiat dawno nie widzial... Codziennie w telewizji i gazetach pojawiaja sie zdjecia i reportaze z akcji "Commonwealth games- common shame...?". Czy beda to igrzyska z prawdziwego zdarzenia, czy porazka i wstyd dla Indii- okaze sie 3 pazdziernika. A tymczasem codziennie jestesmy swiadkami kolejnych bledow i wpadek politykow, organizatorow i urzednikow, a przeciekajace dachy obiektow sportowych, podtopione hale, biegajace po stadionach psy- to juz normalka;)
Kilka dni temu swiat obiegla informacja o prowokacji australijskiego dziennikarza, ktory wszedl na teren sportowego obiektu z duza walizka, wypelniona materialami wybuchowymi, nie zostal przez nikogo przeszukany, sprawdzony, pies z kulawa noga sie nim nie zainteresowal...
Poza tym najbardziej "gorace" dzis zdjecia w gazetach i telewizyjnych wiadomosciach to te przedstawiajace mieszkanie w "wiosce olimpijskiej"- apartament dla sportowcow i oficjalnych reprezentantow krajow bioracych udzial w igrzyskach. Lazienka jest brudna nieprzytomie, a na poscieli widnieja blotniste slady psich lapek!:)
Jeden z czlonkow komitetu organizacyjnego broni sie: "Te apartamenty sa czyste- tak uwazam ja i Wy- obywatele Indii. Przyjezdni i turysci z zagranicy maja inne standardy. Dla nich jest 'budno' ".

Chyba sie tu usmiechne, bo mi nic innego nie pozostaje;)

Sheila Dikshit- szefowa wladz Delhi - tlumaczy ciekawskim dziennikarzom: "Sluzby porzadkowe nie sa od sprzatania toalet. One sa odpowiedzialne za porzadek na drogach, chodnikach, wywoza smieci, zamiataja podloge, a nawet (!) zmywaja ja na mokro. Sprzatanie toalet nie nalezy do ich obowiazkow. Tym musi zajac sie ktos inny, a prywatne firmy ktore o to prosimy, odmawiaja nam. I co my mozemy robic?"

No coz, ja tam mysle sobie, ze organizatorzy igrzysk powinni zabrac sie za miotly i scierki i ruszyc do boju wedle zasady "jesli chcesz, by cos bylo dobrze zrobione - zrob to sam!". I po problemie.

Poza tym wszystkim.... - w Delhi pachnie juz zima. Dzis co prawda jest calkiem cieplo i slonecznie (na szczescie nie pada), ale to nie jest juz zapach lata, o nie...
Idzie zima...
.

sobota, 18 września 2010

Pocztowki z Indii...

Tylko raz, jeden raz...
...zrobie z bloga pamietniczek;)


Drogi pamietniczku...,
wstalam rano. Tak mam w zwyczaju. Zazwyczaj;) Nie bylo innego wyjscia dzis. Musialam wstac, to wstalam... (chyba niezle jak na poczatek wpisu do pamietniczka).

Wzielam prysznic. Goracy. Nie z wyboru. Z przymusu. Widac moje "rano" nie bylo wystarczajaco wczesne, woda w zbiorniku na dachu zdazyla sie juz nagrzac i z prysznica poleciala ciepla, prosto na moja glowe.

Zrobilam sobie kawe. Czarna. Bez mleka, bez cukru. Takie "dziwactwo" w Indiach;)
Zrobilam tez herbate z mlekiem. I z cukrem.
Nie lubie mleka i herbaty z mlekiem... Tak na marginesie, pamietniczku drogi, nie lubic mleka i byc w Indiach, to zgroza. A nie lubic herbaty z mlekiem i byc w Indiach- to juz przestepstwo. Trudno, najwyzej zgnije w kryminale... Doszlam jednak do wniosku, ze dom to dom, a nie "prawdziwe Indie", i w tych swoich czterech scianach moge czuc sie bezpiecznie, a pic moge co chce- pozwalam sobie wiec nie lubic herbaty z mlekiem.
Kawa dla mnie, herbata dla kogos innego.

Przeczytalam gazete. Naglowki tylko i plotkarski dodatek o gwiazdach i gwiazdkach szol biznesu. Reszte przeczytam w ciagu dnia, siedzac w metrze, autobusie,w drodze na zajecia.
Gazeta to dobra rzecz, drogi pamietniczku. Gazete ktos codziennie dostarcza nam do domu. Nigdy nie widzialam tego "ktosia", ale wiem, ze ma on telefon (nawet znam jego numer), i zawsze moge zadzwonic i poprosic o dodatkowy egzemplarz gazetki, albo poinformowac, ze jade na kilka dni na wakacje, w zwiazku z czym na jakis czas z gazetki rezygnuje. Kazdego dnia, swiatek, piatek czy niedziela, ok 6.30 rano na naszym balkonie laduje z hukiem zwinieta w rulon i spieta gumka recepturka gazeta. Tajemniczy "ktos" ma takiego cela, ze hej! Nigdy sie nie myli, zawsze trafi w odpowiedni balkon, okno czy korytarz. Pierwsze pietro- prosze bardzo! Dziecinnie proste! Trzecie pietro? Czwarte?- tez nie ma sprawy. Tylko moze troszke bardziej trzeba bedzie zwolnic jadac na rowerze, i bardziej skupic sie na celowaniu.

Gazetka- do torby, stroj na zmiane na zajecia taneczne- do torby, prasolka- do torby (nigdy teraz nie wiadomo kiedy z czystego nieba spadnie deszcz...). I w droge. Na stacje metra. Troche to trwa. Slalomem podazam sobie miedzy wozkami z warzywami, spiacymi psami, rykszami rowerowymi, stosami niesprzatnietych jeszcze po nocy smieci.

Dotarlam do metra. Pomyslnie przeszlam kontrole wykrywaczem metalu, moja torebka tez pomyslnie przeslizgnela sie przez rentgen. Wsiadlam do metra, drogi pamietniczku... Nic takiego, wydawaloby sie, ale zapewniam, ze to wyczyn nie lada!. Tlok jest tu o kazdej porze dnia...
A w metrze ogloszenia. Mily meski glos w hindi informuje podroznych o ich prawach i obowiazkach, o zakazach i nakazach, o tym do jakiej stacji dojezdzaja. Kazde zdanie powtarza po angielsku, rownie miy, tym razem kobiecy glos.

Prosze odsunac sie od drzwi.
Prosze uwazac na kieszonkowcow.
Prosze pilnowac swoich bagazy.
Prosze nie zawierac znajomosci z nieznajomymi.
Prosze poinformowac pracownikow metra o kazdym podejrzanym przedmiocie pozostawionym bez opieki oraz o podejrzanym zachowaniu wspolpasazerow.
Nastepna stacja Rajiv Chowk.
Prosze nie popychac wspolpasazerow.
Prosze pozwolic wychodzacym pasazerom opuscic wagon.
Prosze ustapic miejsce osobom starszym i niepelnosprawnym.
Uprasza sie mezczyzn o nie zajmowanie miejsc siedzacych przeznaczonych dla kobiet.
Prosze nie pluc.
Prosze nie siadac na podlodze.
Prosze nie puszczac muzyki.

Matko jedyna! Drogi pamietniczku, w tym metrze niczego nie wolno..!;) Nawet pluc i siadac na podlodze. Zgroza!


Z metra- prosto na zajecia. Skacze, biegam, skacze i jeszcze raz skacze. I biegam. Takie skoczne zajecia dzisiaj jakies wyszly. Tym razem jednak nie ja jestem glowna skaczaca. Ja tylko pokazuje, a potem zmuszam do skakania innych;) Niech tez sie pomecza. Jak to milo byc "pania nauczycielka":)
O zajeciach tanecznych, drogi pamietniczku, juz sporo pisalam swego czasu, a pewnie jeszcze wiecej napisze. Dzis wiec poprzestane na tym skakaniu.

Po tancu- chwila oddechu. Te chwile wykorzystuje roznie: czasem na wizyte w kafejce internetowej, czasem na czytanie zaleglych ksiazek, czasem na powtorke materialu przed kolejnymi zajeciami, a czasem na obiad;)Dzis chcialam jednak pojsc na zakupy, potrzebne mi bowiem - banalna sprawa- owoce, warzywa i mleko (ktorego nie lubie...). Ale sklep, w ktorym to wszystko chcialam kupic, jest zamkniety codziennie w godzinach 13.00-16.00. A ja notorycznie o tym zapominam.
Nic to. W zwiazku z powyzszym czas na plan B. Biegusiem na przystanek autobusowy- niedlugo kolejna lekcja tanca. "Biegusiem" to moze nie jest najlepsze okreslenie... Bo akurat rozpadal sie deszcz. A jak sie rozpada deszcz, to z podrozy autobusem, ktora trwa ("biegusiem") 1 godzine, robi sie podroz dwugodzinna...
Telefon od nauczyciela: nie przyjezdzaj dzis na zajecia. Zalalo sale w ktorej cwiczymy.

Jeszcze jedno zadanie przede mna poznym wieczorem: przedpremierowy pokaz pewnej sztuki. Jak juz bedzie po premierze- zareklamuje te produkcje. Jak ja lubie reklamowac:) To jedno z moich ulyubionych zajec:)

Wracam, drogi pamietniczku, do domu. Ostatnim metrem (o 23.06).

A w domu.... zmieniam stroj na "wieczorowy", odklejam z czola, spomiedzy brwi, moje ozdobne wyjsciowe bindi i... NIE naklejam go na lustro! Tak wlasnie zwykly robic kobiety w Indiach: odklejaja ozdobe z czola i przyklejaja na lustrze, aby (byc moze) uzyc ja ponownie. Zazwyczaj jednak nie uzywaja i po jakims czasie tafla lustra upstrzona jest kolorowymi kropkami... Jakos irytuje mnie ten "zwyczaj". Nie potrafie wytlumaczyc dlaczego. Po prostu. I juz. Wiec NIE przyklejam bindi do lustra!
Bindi marki Renuka Gold.

I po reklamie, drogi pamietniczku:)
.

wtorek, 14 września 2010

Pocztowki z Indii...

Zaniedbalam bloga ostatnio... A sporo sie dzieje.

Nie pisalam, a to wcale nie dlatego, ze w miniona sobote tak sie zlozylo, ze przypadly w tym samym dniu dwa duze swieta: jedno hinduistyczne (Ganesh Chaturthi) i jedno muzulmanskie (Eid ul-Fitr).

Nie pisalam, tez wcale nie dlatego, ze otworzona w Delhi nowa linie metra (a wlasciwie przedluzono juz istniejaca). Teraz delhijskie metro ma 117 stacji, 130 km, a do konca miesiaca podobno otworzone zostana dla pasazerow dwie nowe linie- 20 km i 22km.

Nie pisalam, wcale nie dlatego, ze monsun w tym roku zaskoczyl wszystkich swa intensywnoscia i dlugoscia. Woda w Yamunie, rzece przeplywajacej przez stolice, przekroczyla stan alarmowy i jej poziom w miniona sobote wynosil 206,78m. Potem wody opadly, ale wszystko wskazuje na to, ze poziom znow sie podniesie (podczas powodzi w 1978 roku, woda w Yamunie siegnela 207,49m). Z zalanych i zagrozonych zalaniem terenow ewakuowani sa ludzie.
Wciaz pada.

A w Kaszmirze zamieszki. Juz od trzech miesiecy. Na ulicach tysiace protestujacych, miasto w plomieniach... Szef wladz Kaszmiru- Omar Abdullah zagrozil podaniem sie do dymisji.

Nie pisalam, nie dlatego, ze juz za 19 dni Commonwealth Games (Igrzyska Wspolnoty Narodow), a mijaja kolejne terminy, "dead-line'y" ,i prace nie poruszaja sie naprzod (lub posuwaja sie bardzo, ale to naprawde bardzo wolno...) - z powodu opieszalosci urzednikow, z powodu korupcji i z powodu deszczu oczywiscie.

Nie piesalam, wcale nie dlatego, ze trojka pakistanskich graczy w krykieta zostala zawieszona z powodu skandalu wokol ustawiania meczow.

Nie dlatego rowniez, ze nowa bollywoodzka produkcja "Dabangg", juz w ciagu pierwszego dnia na ekranie, zarobila wiecej niz inna bollywoodzka produkcja "Trzech Idiotow".

Tyle sie dzieje, a ja nie pisalam. A powinnam, bo przeciez tyle sie dzieje.
Nie pisalam, ale za to bylam zajeta sprawami domowo- zawodowymi i czytalam sobie ksiazke "Swiete gry". Autor: Vikram Chandra. Polecam.

No i po reklamie;)