czwartek, 29 lipca 2010

Pocztowki z Indii...

"A mialo byc tak pieknie... Wywiady mialy byc...".

I byly. Chociaz od poczatku wszystko wskazywalo na to, ze cala nasza eskapada to bedzie raczej porazka roku, a nie sukces...

Jedziemy na wystep taneczny do Madhya Pradesh (czytaj: Madhja Prades oczywiscie - a! 's' jest z kreseczka, ale nie mam kreseczek tutaj w kafejce internetowej:)). Zaproszenie potwierdzono na 7 dni przed planowanym pokazem. Choreografie ustawiamy na trzech tylko probach i w droge! Do miejscowosci Damoh w stanie MP (juz mi w krew wchodzi indyjskie upodobanie do skrotowcow. No to PCD!- znaczy: Prosze, czytajcie dalej!).
Wystapic mamy z recitalem bharatanatyam na dwudniowym festiwalu muzyki i tanca. Potwierdzenie zaproszenia, jak juz wspomnialam, nadeszlo 7 dni przed data wystepu, a co za tym idzie: nie zdazylismy sie zalapac na bilety w dogodnym pociagu. Musielismy wyruszyc dzien wczesniej. Festiwal w Damoh, to wazny festiwal, jeden z najwiekszych w MP (podobno). Mniejsza wiec o jeden dzien 'w plecy'.

Podroz - jak kazda w Indiach - nie bylaby podroza w pelni udana, gdyby odbyla sie bez przygod.
Zaczelo sie od tego, ze 25 lipca, w niedziele, przywiezlismy do Damoh deszcz. Hektolitry deszczu przywiezlismy. Padalo bez przerwy 24 godziny. Pierwsza wersja wydarzen byla taka, ze poogladamy sobie Damoh z okien pokoju hotelowego, w ktorym utknelismy w rezultacie na 4 dni.




Nie wiadomo tez bylo, czy te 4 dni to nie jest wersja optymistyczna, bo istnialo niebezpieczenstwo, ze zaleje tory kolejowe i zaden pociag z Damoh nie odjedzie, chocbysmy blagali, plakali, grozili i zaklinali niebo i wszystkich swietych (tych indyjskich- a duzo ich jest- i wszystkich innych tez). I autobus tez nie odjedzie. Zaden. Kropka.




A w hotelu...? Spalam przez 3 noce z karaluchami i pajakami na lozku! Pewnie powinnam sie cieszyc i upajac 'prawdziwymi Indiami', a nie wybrzydzac i krecic nosem jak jakas, nie przymierzajac, turystka! Ale cos mi nie wyszlo... Jednak wole sie upajac Indiami bez karaluchowego towarzystwa na moim lozku...

To tak na marginesie, bo nie o tym mialo byc przeciez.

Z powodu deszczu pierwszy dzien festiwalu zostal odwolany. Artysci z roznych stron Indii nie dali rady dojechac na miejsce wystepu, odlegle od Damoh o jakies 20 km. W komplecie stawila sie tylko... publicznosc! Podobno od 55 juz lat, odkad wlasciciel wioski i terenow na ktorych sie znajduje, organizuje co roku festiwal, publicznosc jest tak samo wspanial, wierna i z niecierpliwoscia oczekuje pokazow. Widzami sa mieszkancy kilkudziesieciu domow, lepianek, chatek, pobudowanych wokol najwiekszego, najbardziej rozleglego domostwa, ktore nalezy do organizatora festiwalu. To wielki stary dom, typowo indyjski, z wielkim podworzem w srodku, ze studnia, budynkami gospodarczymi, obora, przybudowkami dla sluzby, etc. Rodzina wlasciciela mieszka tam juz od 6 pokolen.






W poblizu glownego budynku mieszkalnego wybudowano scene. Na niej wystepujemy.
Mieszkancy wioski maja okazje ogladac co roku najlepszych muzykow i tancerzy z calego kraju. To zaszczyt znalezc sie wsrod wystepujacych. Tak przynajmniej czytam w broszurce, w ktora zostalismy zaopatrzeni. Tak tez utrzymuja organizatorzy, i tak pisza lokalne gazety. A mi w to graj! Swiecie w to wierze, no przeciez w koncu jestem w gronie tych wystepujacych, musze w to wierzyc!:) Humor mi to poprawia znacznie, a jakze!:))

Poniewaz deszcz ustal, drugi dzien festiwalu przebiegl prawie bez szwanku. Lekko sie tylko wszystko opoznilo, i zamiast o 21.00 wystapilismy o 24.00. Pozna pora nie przeszkodzila nikomu, a juz na pewno nie tlumnie zebranej publicznosci.
Nasz wystep sie odbyl, i co najwazniejsze, nawet sie udal.
Nastepnego dnia byly zdjecia w lokalnych gazetach, wywiady i spotkania z dziecmi z kilku szkol. Na tych spotkaniach, oprocz przyjmowania kwiatow i rozdawania autografow (ach! ta slawa!;) ), trzeba bylo wysluchac przemowien dyrektorow szkol o tym jak piekna i bogata kulture, tradycje i sztuke maja Indie. To prawda.
"Powinniscie byc z niej dumni! Spojrzcie tylko, mamy goscia z dalekiego kraju (gosc to ja, daleki kraj to Polska- przyp. tlum.;)), ktory tak dobrze tanczy nasz taniec indyjski (alez ja sobie dzis schlebiam;) ale to tylko cytat;)- przyp. tlum.). Uczcie sie, kochane dzieci, tancow indyjskich, a nie jakichs tam zachodnich!"
Hmm... no w sumie, idac tym torem, ja sie powinnam specjalizowac w polskich tancach narodowych, a nie w "jakichs tam wschodnich bharatanatyam i odissi"... A powiedzmy to sobie glosno i wyraznie- nie specjalizuje sie. w polskich tancach narodowych. Nie znalam jednak za stosowne poruszyc podowczas tego tematu.

Po autografach, wspolnych zdjeciach i nigdy niekonczacych sie herbatkach, kawkach i ciasteczkach, byla jeszcze wizyta u wielkiej szychy- Superintendent od MP Police.
Na szczescie mila to byla wizyta i , rowniez 'na szczescie', krotka, bo czasu bylo malo.
Wpadlismy zziajani na stacje rowno ze zziajanym pociagiem, na ktory musielismy , nota bene, czekac dodatkowo jeden dzien dluzej (bo nie bylo oczywiscie biletow na pociag wczesniejszy). Czyli kolejny dzien "w plecy".
Czymze sa jednak te dwa dodatkowe dni (plus dwa planowane plus dwa na podroz- co w sumie daje 6 dni poza Delhi, by wziac udzial w 45 minutowym wystepie;) ), w obliczu tak udanej wizyty w MP!

Tak bylo w Damoh... A jutro w Delhi jest pokaz odissi mojej nauczycielki Kavity Dwibedi.
"Przyjdz koniecznie", mowi Kavita. "I zabierz jak najwiecej znajomch. Boje sie, ze nikt nie przyjdzie... Chyba ludziom znudzily sie juz tutaj pokazy tanca... ".
Jedna z najlepszych tancerek odissi w Delhi boi sie o frekfencje... I chyba ma troche racji. W wiekszych miastach ludzie sa bardziej 'kaprysni' i... leniwi. Tlumy wala drzwiami i oknami na wielkie nazwiska. "Wielkie nazwiska" to takie, ktore sa dobrze ustawione w swiatku polityczno-atystycznym (jedno z drugim laczy sie bardzo scisle, i niestety nie wplywa dobrze ani na czlon 'polityczny' ani na 'artystyczny'). "Wielkie nazwiska" to niekoniecznie "wielcy artysci". "Wielki nazwiska" rownaja sie w Delhi bardzo czesto (nie zawsze, oczywiscie!) "wielkiemu rozczarowaniu".
Zobaczymy jutro. Ja na pewno sie wybieram na wystep odissi, ktory odbedzie sie, nota bene, w siedzibie ICCR. Indian Council for Cultural Relations, to instytucja odpowiedzialna m.in za promowanie wspanialej sztuki Indii.
Bedac jeszcze stypendystka ICCR, zanioslam kiedys do szefa dzialu organizacji pokazow tanecznych, zaproszenie na recital mojej nauczycielki bharatanatyam. Wazny Pan Szef Dzialu Organizacji Pokazow Tanecznych ICCR (Hindus, ma sie rozumiec) spojrzal na zaproszenie, obejrzal sobie dokladnie kolorowe zdjecie przedstawiajace moja nauczycielke- w pelnym rynsztunku do tanca bharatanatyam, w tanecznym kostiumie, bizuterii i makijazu, i po zastanowieniu powiedzial: "A, kathak... Moze przyjde, jak znajde czas".
...

niedziela, 18 lipca 2010

Pocztowki z Indii...

Rupia rules:)

Rupia indyjska dolaczyla do 'walutowej' elity (czyli do dolara, euro, jena i funta brytyjskiego). Ma juz wlasny symbol i nie trzeba sie zastanawiac, czy ta rupia indyjska to "INR",czy "Rs", czy jeszcze co innego, czy to na pewno rupia indyjska, czy moze indonezyjska...

Oto bohaterka dzisiejszej notki- Rupia;)



Autorem symbolu waluty (ktory jest 'mieszanka' rzymskiej litery R i jej odpowiednika w alfabecie dewanagari) jest D Udaya Kumar- zwyciezca ogloszonego wsrod obywateli Indii konkursu, na ktory nadeslano ponad 3000 roznych propozycji symbolu.
.

wtorek, 13 lipca 2010

Pocztowki z Indii...

Okazalo sie, ze mam wiecej niz jedna sasiadke...
Rodzina sie powiekszyla i sklada sie z 5 osob: 3 doroslych i 2 maloletnich.
Dwojka dzieci przyczepiona jest do dwoch mam (nie do dwoch naraz, tylko kazde dziecko do swojej mamy), a pilnuje ich czujny tata.
Salon i pokoj zabaw maja czesciowo na naszym balkonie, czesciowo na balkonie sasiadow, a stoluja sie w wielu miejscach, czasem takze u nas, o czym juz pisalam:)
A oto sympatyczna rodzinka:







.

niedziela, 11 lipca 2010

Pocztowki z Indii...



Jak byc pieszym i przezyc...

Przyzwyczailiscie sie do tego, ze kierowcy zatrzymuja sie przed przejsciem dla pieszych, zanim jeszcze zaswita Wam w glowach mysl, by przejsc przez jezdnie?
Jesli tak - to zanim tu przyjedziecie, koniecznie sie odzwyczajcie. Tu mozemy kwitnac sobie na srodku ulicy, na pasach dla pieszych (jesli je znajdziemy i jesli uda nam sie szczesliwie na nie wbiec), i nikt sie nie zatrzyma.
Kierowcy jednak laskawie nas omina. Chwala im chociaz za to.

A jesli juz naprawde bardzo chcemy przejsc na druga strone ulicy w imiejscu, gdzie nie ma swiatel dla samochodow (na swiatlach na skrzyzowaniu sie zatrzymuja! jest w kazdym razie duza szansa!), robimy tak: uwaznie obserwujemy jadace pojazdy i jesli trafi sie jakas "dziura", "oslabienie fali" - wskakujemy w sam srodek, podnosimy reke i "zatrzymujemy" ruch otwarta dlonia (jak Neo w Matrixie zatrzymal pociski....- tylko ze on faktycznie zatrzymal; my mozemy nie miec tyle szczescia;)). Caly czas uwaznie obserwujac kierowcow, brniemy przed siebie na upragniony drugi brzeg... Nie wolno ani na chwile zmniejszyc czujnosci. W razie niepowodzenia akcji z dlonia z Matrixa, wykorzystujemy nasza skocznosc oraz zdolnosc stop naszych do przyspieszania biegu i gwaltownego hamowania na zebach. Trzeba liczyc sie z tym, ze pojawi sie koniecznosc puszczenia sie biegiem przed siebie tylko po to, by za 2 metry stanac na bacznosc na srodku jezdni i przepuscic grzecznie samochody.



Nastraszylam Was? I dobrze:) A teraz zalecam uspokojenie sie - nie kazde przejscie jest az tak straszne, nie kazde musi "przebiegac" (doslownie i w przenosni) z takimi przygodami. Istnieja tez przejscia podziemne i kladki oraz calkiem niezle funkcjonujace swiatla na przejsciu dla pieszych.

Obserwacja (uogolniam teraz!): sa swiatla, sa przejscia, sa oddzielne pasy ruchu dla autobusow, ba! sa nawet i sciezki rowerowe, sa nowoczesne przystanki autobusowe i... I co z tego? Co z tego, skoro i tak nikt (no dobra, prawie nikt) z tych dobrodziejstw nie korzysta (nie potrafi korzystac? nie wie, ze nalezy korzystac? nie korzysta z glupoty? tak jak, z glupoty, nie zapina kasku jak jedzie na motorze...).
Samo unowoczesnianie miasta, przystosowywanie go do "poziomu swiatowego" nie wystarczy. Nic to nie da dopoty, dopoki nie unowoczesni sie i nie "przystosuje" sposobu myslenia i dzialania ludzi.

Ale sie madrala zrobilam;)

Dobra, pokrzepiajaca wiadomosc z ostatniej chwili jest taka: jesli jakis pojazd potraci nas na, uwaga (!), na przejsciu dla pieszych, mozemy liczyc na odszkodowanie od wladz miasta.

No i swietnie! To ja juz biegne to sprawdzic!:) Do uslyszenia / zobaczenia / napisania (nie wiem kiedy ...;) )
.

środa, 7 lipca 2010

Pocztowki z Indii...

Nie tylko pierwsze ulewy monsunu, ktory wreszcie rozpoczal sie w Delhi, zatrzymaly mieszkancow miasta w domach...
Partie opozycyjne polaczyly sily i zarzadzily w miniony poniedzialek ogolnokrajowy strajk "przeciwko wzrostowi cen" (powod niczego sobie...).
Opozycja: ten strajk to ogromny sukces, wreszcie wszyscy przejrza na oczy!
Partia rzadzaca (Kongres): ten strajk- przejaw glupoty i nieudolnosci- byl ciosem w zwyklych obywateli i niczego dobrego nie przyniesie!

Czyli norma. Jak wszedzie...

Czym to sie skonczy, nie wiadomo. Wiadomo natomiast, ze byl to niewatpliwie najbardziej spektakularny strajk ostatnich lat, ktory sparalizowal w poniedzialek zycie we wszystkich najwiekszych miastach Indii.

W Delhi (i nie tylko) bylo tak: pozamykano szkoly, sklepy, centra handlowe, biura. Autobusy nie mogly przebic sie przez zablokowane ulice, palono kukly przedstawiajace rzadowych liderow, ustawiono blokady na najwazniejszych drogach dojazdowych do miasta oraz w samym miescie.

"To wszystko dla naszego wspolnego dobra", krzyczeli przedstawiciele BJP (Indyjskiej Partii Ludowej). Oni krzyczeli najdonosniej, choc nie tylko oni byli tam obecni.

Dla naszego wspolnego dobra tlum protestantow, wspierany pelnymi mocy przemowami i namowami liderow partii opozycyjnych, przebijal opony samochodow, motocykli i autobusow. Dla naszego wspolnego metra nie pozwalano ludziom wejsc do metra...

"Demokracja jest chyba dla nas jeszcze czyms nie do konca zrozumialym. Zachlysnelismy sie nia i tyle. Ciekawe kiedy nam spowszednieje...", zastanawia sie moj znajomy, ktory musial sobie wziac dzien wolny od pracy. Nie dojechal do biura...

Przez ostatnie dwa dni gazety o niczym innym nie pisza... No, moze jeszcze o tym, ze krykieter Dhoni- bozyszcze tlumow, nie tylko kobiet- ozenil sie.

A! i jeszcze o tym, ze: "Polska ma nowego prezydenta. Identyczny brat blizniak zmarlego tragicznie w kwietniu prezydenta Lecha Kaczynskiego, ktory mial nadzieje na przejecie po bracie wladzy w Polsce, odpadl w drugiej turze wyborow, pokonany przez Bronislawa Komorowskiego [tu calkiem duza fotka], pelniacego (jako marszalek sejmu) obowiazki prezydenta do czasu nowych wyborow."
No prosze, wiec te nasze wybory to news takze tutaj. Moze nie tak wielki jak slub krykietera Dhoniego, ale zawsze cos:)
A w ambasadzie w New Delhi na liscie glosujacych bylam 44. Coz za liczba...!
.

Pocztowki z Indii...





Moja sasiadka z moim sniadaniem...:)(swisnela przez okno, skubana jedna). Na mango sie nie skusila jednak, widac woli chleb tostowy marki Britania:)