piątek, 31 grudnia 2010

Pocztowki z Indii

Cuda w Indiach się zdarzają...
Zaczęłam pisać bloga dawno temu i przysięgłam sobie, że nie napiszę o dwóch sprawach: o krowach na ulicach (zbyt często słyszę pytanie: „a czy w Indiach to naprawdę krowy po ulicach chodzą…?!” i postanowiłam, że- na przekór- pisać o tym nie będę) i o Tadż Mahalu. Ale ponieważ podobno tylko krowa nie zmienia poglądów (wszystko jedno chyba czy to ta indyjska czy nie…), łamię dziś niniejszym pogląd na sprawę ‘krowio- tadżową’ i obietnicę daną sobie. Przynajmniej jeśli chodzi o indyjski cud świata, bo nie pamiętam już czy napisałam w końcu kiedyś nieświadomie o tych krowach…? Na wszelki wypadek od razu powiem, a potem zamilknę na wieki w tej kwestii: tak, to prawda, w Indiach krowy po ulicach chodzą.
A teraz do rzeczy.
Tadż Mahal. W Agrze. A Agra jest tu:

Tak jak wygląda na pocztówkach, na zdjęciach w kolorowych albumach, w filmach o Indiach, w broszurach biur podróży- tak też wygląda i w rzeczywistości. Wielkie, białe, olśniewające cudo, widoczne z kosmosu;)


Nie powiem, że nie zrobił na mnie Tadż wrażenia. Zrobił, niech mu będzie. Kolos z niego (wysokości ponad 20 piętrowego wieżowca), z białego marmuru, o pięknym kształcie, symetrii, proporcjach. W słońcu lśni dosłownie oślepiającym blaskiem. Okulary przeciwsłoneczne powinni rozdawać razem z biletami przy wejściu. Mogłyby być wliczone w cenę tego biletu tak naprawdę…; obcokrajowcy słono zapłacą za ujrzenie cudu świata. Tak było przynajmniej za czasów gdy ja ten przybytek odwiedziłam- musiałam rozstać się z sumą prawie osiemdziesięciokrotnie większą niż obywatel kraju w którym Tadż się narodził. Hmm… „Narodził się” brzmi tu cokolwiek dziwnie, mając na uwadze fakt, iż Tadż to grobowiec…



Mauzoleum ma swoją piękną historię. Rzeczywistość trochę odbiega od legendy otaczającej Tadż, ale po to są właśnie legendy, by je opowiadać zamiast tej nudnej, przyziemnej „najprawdziwszej prawdy”. Grobowiec został wybudowany w Agrze, w XVII w, na polecenie Szahdżahana (władcy z dynastii mogolskiej), dla jego ukochanej żony Mumtaz, która zmarła przy czternastym porodzie w 1631 roku. Szahdżahan, zrozpaczony i zdruzgotany po utracie małżonki, rozpoczął poszukiwania architekta- artysty, który zaprojektowałby mauzoleum tak olśniewającej urody, która dorównałaby urodzie Mumtaz i byłaby jednocześnie odzwierciedleniem wielkiej miłości ale i rozpaczy władcy. Niełatwe to było zadanie. Odrzucono tysiące projektów.. Wreszcie znalazł się jeden, który zachwycił Szahdżahana. Rozpoczęto więc wznoszenie grobowca nad rzeką Jamuną, w cudnych ogrodach, niedaleko Czerwonego Fortu, gdzie wznosił się pałac władcy. Budowlę wznoszono przez 22 lata, a pracowało przy tym 20 tysięcy budowniczych z Indii i centralnej Azji. Jubilerzy ozdabiali ściany mauzoleum szlachetnymi kamieniami i złotem, a mistrzowie kaligrafii wypisali na ścianach wersety z Koranu… Sarkofag ze zwłokami Mumtaz miał znajdować się w krypcie pod główną salą, a drzwi do krypty wykonano z jaspisu i srebra… Podobno niektórym z artystów poodcinano kciuki, by mieć pewność, że nigdy nie wzniosą już podobnej budowli…
Turyści odwiedzający Tadż słyszą od przewodników taką właśnie historię, spacerują wokół pustego, symbolicznego grobu w sali nad kryptą, otoczonego ażurowym marmurowym „parawanem”, nie mogą powstrzymać się od sprawdzenia, czy rzeczywiście kopuła budowli daje akustyczne efekty o jakich zapewniają przewodnicy (echo w sali głównej miało sprawiać, że wszystkie modlitwy i zapewnienia o wiecznej miłości cesarza do Mumtaz zostaną przedłużone o kilkadziesiąt sekund…



Ostatnie dni swego życia Szahdżahan spędził w forcie w Agrze, uwięziony przez jednego ze swych synów. Stamtąd miał bezustannie spoglądać na mauzoleum Mumtaz i tak też umrzeć…- z wzrokiem utkwionym w marmurowy dowód swej miłości i oddania…
Ciekawe jak wyglądałby Tadż gdyby nie został wybudowany w Indiach, gdzie kolorem śmierci (również dla muzułmanów) jest biel…
Szahdżahan chyba też się nad tym zastanawiał, bo podobno miał w planach czarną kopię Tadż Mahal. To już inna trochę opowieść, nie mająca związku z legendą o pięknej i czystej miłości i rozpaczy po stracie ukochanej, a bardziej z megalomanią władcy. Na budowę białego marmurowego mauzoleum wydano niebotyczne sumy pieniędzy, co było realnym ‘zagrożeniem’ i mogło doprowadzić do ruiny cesarstwo, a na pewno zdecydowanie pogorszyło poziom życia i finansowy status przeciętnego obywatela. „Szalony” pomysł wybudowania kolejnego kolosa tak rozsierdził jednego z synów Szahdżahana, Aurangzeba, że ten zamknął ojca w forcie.

Koniec i bomba. Kto (nie)czytal, ten traba. Wszelkie podobienstwo do prawdziwych postaci i zdarzen jest calkowicie zamierzone.
.

czwartek, 23 grudnia 2010

Pocztowki z Indii...

I’m dreaming of a white Christmas...
A ja nie…! Nie tutaj. Nie w Delhi. I tak jest już wystarczająco zimno w mieszkaniu bez ogrzewania, za to z piękną, białą lodowato zimną marmurową podłogą.
Spece od pogody zapowiadają wyjątkową zimę tym roku. Gdzieś słyszałam jak przebąkiwali coś o śniegu w styczniu…
W Polsce atmosfera przedświąteczna zapanowała już listopadzie. W Delhi może trochę później, ale za to z jakim rozmachem:







25 grudnia jest dniem wolnym od pracy. Wielu indyjskich chrześcijan obchodzić będzie Boże Narodzenie. „Choinki” są już w sklepach do kupienia od jakiegoś czasu, można mieć zieloną sztuczną choinkę w każdym rozmiarze. Są też żywe drzewka, ale nie są to oczywiście nasze poczciwe jodełki. Trochę bardziej przypominają iglastą paproć na grubym trzonie:) wieje egzotyką, podoba mi się;)
Moi sąsiedzi, Hindusi, którzy są chrześcijanami, już wczoraj rozpoczęli przygotowania do świąt. Na dachu siedziało wczoraj cały dzień trzech panów kucharzy i smażyli, zagniatali, gotowali… słodycze. Sąsiedzi chyba chcą zaprosić na święta całe osiedle… Może się załapię i ja;) w całym domu pachnie już rzeczonymi słodkościami i typowo indyjskimi potrawami (no nie jest to wprawdzie makowiec, ani kapusta z grzybami, ale do świątecznego piernika już bardzo blisko- ach ta woń goździków i cynamonu!;)).
Wielu moich znajomych hinduistów ma w domu choinki. Dla nich to ciekawa tradycja, jeszcze jedno święto dodane do zapełnionego po brzegi świątecznego kalendarza w Indiach. Wielu z nich pójdzie też na pasterkę do pobliskiego kościoła. Z ciekawości po prostu, lub na zaproszenie sąsiadów. Mam nadzieję, że w Delhi nie zdarzą się incydenty o których słyszałam na przykład w Kalkucie- że na pasterkę nie wpuszcza się ‘nie-chrześcijan’. Każdy musi się wylegitymować przed drzwiami i jak nie jest chrześcijaninem- ma zakaz wstępu… Nieładnie…
Rozmawiałam z wieloma osobami, które mówiły mi, że 25 grudnia to chyba nie jest chrześcijańskie święto… Bo 25 grudnia o przecież po prostu „Bada Din” („Wielki Dzień”). I ma coś wspólnego z Santa Claus’em w czerwonym wdzianku, z udekorowanym drzewkiem i prezentami;) Ale czy to chrześcijańskie czy nie- tego nie są pewni. Tak czy inaczej, co by to nie było- oni będą świętować. Bo to przecież Bada Din!
Wszystkim życzę zdrowych, spokojnych i wesołych Świąt, oraz zdrowego, spokojnego i wesołego Wielkiego Dnia!

sobota, 4 grudnia 2010

Co robimy na warsztatach?

Były już warsztaty bharatanatyam i chhau. A na nich...:


...nosimy na głowie dzban z mlekiem...



...ubijamy masło...


...i jeszcze więcej masła...


...wciąż masło...


...ile radości może sprawić ubijanie masła...;)


Czyżby niedowierzanie...?


A! no i trochę też tańczymy!


A jak się zmęczymy tańczeniem- ćwiczymy "język migowy".



Powitanie.



Lewitujemy...


Lewitacja raz jeszcze.



Matrix...




Tygrys.




Paw.


A cały dzień spędziła z nami (i obfotografowała wszystkich) Eliza (PAGAL Studio).
Dziękujemy:)

.