niedziela, 31 października 2010

Niby nic…, a coś się jednak w nocy zmieniło.

Indie są od dziś dalej od nas. W wymiarze czasowym. Zimowym. O jedną godzinę dalej są. Całe 60 minut. Cofnęliśmy zegarki, zyskaliśmy godzinkę snu przy niedzieli i odsunęliśmy się od Indii.

O zmianie czasu przypomniały mi dziś moje dwa koty. Mają budziki chyba wmontowane w system (gratis!). Kotki wstają rano, w misce pusto… Ciach! Włącza się budzik. Mają w zwyczaju budzić mnie, te głodne stworzonka, rano, ale nie bladym świtem. Już to mamy na szczęście przetrenowane. Jeszcze tylko muszę w ciągu tych moich pobytów w Polsce, poćwiczyć z nimi otwieranie puszek i rozdzieranie saszetek z ulubioną karmą, to może w końcu nauczą się same robić sobie śniadanie.

O „normalnej” porze rozpoczęły dziś kotki swoją akcję „Budzik”. Spojrzałam na zegarek jednym okiem- nieeeee…. Coś wam się chyba, drogie kotki, pomyliło. Jeszcze nie czas...

Nawet jeśli w brzuchu burczeć zaczyna wcześniej, następuje falstart i wmontowany budzik włącza się kotkom nie o tej „przetrenowanej” porze, to najczęściej po kilku minutach rozumieją, co się wydarzyło i jeszcze na parę ładnych chwil kładą się z powrotem spać. Zazwyczaj na mojej głowie, twarzy lub brzuchu, by upewnić się, że nie przegapią momentu wstawania i że im nie ucieknę przed śniadaniem.

Ale dziś rano zrobiły się jeszcze bardziej natarczywe niż zwykle w tym swoim budzeniu mnie. Szara kotka jest troszkę złośliwa, bardziej interesowna i trochę sprytniejsza niż rudy kotek (wiadomo, kobita!) i już ona wie jak mnie skutecznie poderwać z łóżka! Strąca łapką, z powalająco niewinną miną, różne przedmioty z nocnego stolika, od butelki z wodą, po książkę. Prosto na moją głowę je strąca.

Czasem na pomoc w budzeniu wzywa swojego rudego brata.

- Rudy, co ty tam robisz takiego, co ją potrafi wkurzyć?

- Zazwyczaj nic…- odpowiada zgodnie z prawdą rudy kotek. - A nie ,czekaj! Mam! Szeleszczę papierami i torebkami foliowymi, a potem je gryzę i zjadam. Może być? Gorzej, jak przyuważy, bo wtedy mi z gardła te torebki wyciąga…

- No dobra –mówi szara kotka- wystarczy jak na moje potrzeby. To na „trzy, cztery” ty robisz swoje, a ja swoje. Trzy, cztery!

I tak wstałam dziś godzinę wcześniej niż zwykle, cztery i pół godziny dalej od Indii.. (tak dla przypomnienia-u nich jest później niż u nas).

W Polsce mam kotki- nie potrzebuję budzika. W Indiach natomiast moim budzikiem może być roznosiciel gazet. Już o nim pisałam, bo to postać ciekawa i zajęcie też:) Codziennie o tej samej porze na balkonach lądują gazety (w niedzielę uderzenie jest głośniejsze, bo do gazety dołączony jest niedzielny dodatek kulturalny:) ). Ale do tego można się przyzwyczaić, więc opcja gazetowego budzika już u mnie nie funkcjonuje. Przestałam reagować…

Co jeszcze może obudzić człowieka rano w Indiach? Jeśli jesteśmy do tych wszystkich odgłosów przyzwyczajeni- śpimy jak dzieci i nic nie jest w stanie wyrwać nas z objęć Morfeusza. Jeśli nie jesteśmy przyzwyczajeni, to potrafią nas obudzić odgłosy życia codziennego o poranku, np. brzęk metalowych talerzy, misek i kubków, w których rano dobre żony i mamy przygotowują mężom i dzieciom śniadanie i obiad, który wkładają do metalowych, piętrowych pojemników. Śniadanie to, czy obiad, zawsze w jadłospisie muszą być warzywa, ugotowane, usmażone, a najchętniej przyrządzone w magicznym, wszechobecnym „preszer kukerze”!

Preszer kuker (z ang. Pressure cooker;) ), to urządzenie występujące w każdym gospodarstwie domowym (w ilościach nawet kilku sztuk różnych rozmiarów), służące do pichcenia (pod ciśnieniem) w zasadzie wszystkiego, od ryżu i dalu począwszy, na wszelkiej maści warzywach, a nawet mięsie, skończywszy. Ukończenie gotowania sygnalizuje ów pressure cooker potężnym syknięciami- ciśnienie uchodzi pod postacią kłębów gorącej pary wodnej. Obudzić może każdego, nawet największego, śpiocha.

Przykład: Hindus chce zjeść na śniadanie ryż (a często chce, niezależnie od tego jak dziwne by nam się to mogło wydawać;)). Wyjmujemy pressure cooker, wsypujemy ryż (wypłukany uprzednio dwa, trzy razy), dodajemy wody (jej poziom musi być wyższy od poziomu ryżu o około jedną trzecią palca wskazującego- czyli do pierwszego zgięcia palca). Zamykamy naczynie na „haczyk” (musi być ciasno,żeby nam nie wybuchło jak ciśnienie będzie z impetem uchodzić), pokrywką z gumką, która idealnie się dopasowuje i uszczelnia, zapalamy gaz i… czekamy. Nic nie mieszamy , niczego nie pilnujemy, nic nie wykipi, nic się nie przypali. Dwa syknięcia ustrojstwa ciśnieniowego i ryż gotowy:) Trwa to wszystko naprawdę bardzo krótko. To ciśnieniowa rakieta:)

Mnie już żadne odgłosy żadnych preszer kukerów, dobiegające z mieszkań sąsiadów, nie budzą.

Jest jednak coś, co wyrobiło u mnie odruch szybkiego wstawania. Bezbłędnie, o każdej porze dnia (nawet bladym świtem) wyczuję obecność małpy na balkonie. Odkąd zorientowałam się, że łupem małp padły dwie moje ulubione bluzki, suszące się na sznurku- postanowiłam, że więcej nie dam się złodziejom obłowić! Małpi złodzieje grasują najczęściej rano; czasem bawią się po prostu wiszącymi na sznurkach ubraniami, zakładając je sobie na głowę na przykład, a potem je zostawiają (w lepszym
lub gorszym stanie). Ale czasem, wystraszeni przez właścicieli ubrań, zwiewają gdzie pieprz rośnie z łupem w zębach. Szukaj wtedy wiatru w polu!

Budząc się rano w Polsce na dźwięk szeleszczących torebek foliowych, zrywam się z łóżka, by wyciągnąć z gardła mojego rudego kotka kawałki plastiku. W Indiach małpy nich sobie łykają foliowe torebki, nic mi do tego, z gardeł nie będę im wyciągać, niech się dławią. Ale moje ulubione ubrania wyrwę nawet z paszczy lwa! I to nawet o świcie!
.

piątek, 29 października 2010

Cudze chwalicie..., czyli rzecz wcale nie o Indiach.

Zakopana byłam po uszy w bajkach, mitach i eposach indyjskich. Teraz doszło do tego zakopanie po uszy w baśniach i bajkach polskich. Coś z tego wyjdzie na pewno, bo musi przecież (zakopanie po uszy połączone z zapałem indolożek i z pomocą specjalistów wszelkiej maści zaowocuje z pewnością czymś o czym kiedyś też napiszę). Kopiąc tak z zaangażowaniem dokopałam się do zbioru baśni polskich (Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1971, wydanie czwarte).
A na stronie 256 perełka! Oto ona:


Jan Krzeptowski Sabała
"O STWORZENIU EWY"


Tak było: Kie prosem pieknie, Paniezus stworzył świat, to sie obeźrał, ośmiał sie i tak se pedział:
- Barz ja to dobrze porobieł. Ino nie wiem, cy sie mojemo Jadamowi nie bee kotwić, bo je sam, haj. Trza mu końcem sprawić jakom zabawke, coby ś niom przy czasie zabawił, coby mu się nie kotwiło.

Tak se pedział Paniezus. I dobrze nie barzo, zawołał:
- Jadamie, hybajze haw!
Jadam przyseł, ale mu się straśnie łydki zacyny trząść, bo sie Paniezusa straśnie bał, haj!
- Lygaj!- pada mu Paniezus.
Jadam pilno na pościel log, ale se pomyślał:
"E, bedzie cosi, bedzie źle!" - i łydki zacyny mu mocniej dygotać.

Paniezus porusał na pościeli ręcami nad nim, toz to pilno usnom. Wyjon pote, prosem pieknie, składek z tórbki i wyrznom mu we śnie ziobro. Ale to było straśnie brzydźkie i masne, toz to prasnom na bryzek.

Diascy nadali psa... Zakradła się kanalija, łap ziobro i w uciekaca z nim do dźwierzy raju. Paniezus łap kija i dalej za nim! Ale pies wartki, a Paniezus stary i ni móg go dolecieć i hycić, coby mu ziobro wydar.

Lecom, lecom, jaze przylatujom do dźwierzy raju, a pies juz był we dźwierzak. Toz to Paniezus wartko kopnon dźwierze. Dźwierze sie na zaworke zaparły, ucieny psu ogón, ale pies uciek, haj!

I dobrze nie barzo, co Paniezus nie robi. Wzion ten ogón pote, obeźrał, zgniewał sie i pedział tak:
- Cekaj ty ino! Ja ci pokazem, zem cosi kajsi wart.
Toz to zgniewał się, złapił ogón i z tego ogóna stworzył babe, haj.

Temu to, prosem pieknie ik Miełości, wielgie panie ogóny nosom u sukniów. Ciągnie ta swój do swego i rad go widzi, haj.

To, pada, i psy som jest bez ogónów, ale nase kudlaki białe, owcarskie, co owce pasujom, to ik majom. Ony się moze pokocieły przedtem, abo od insyk psów? Cy jako?



Pod tekstem podano słowniczek. Przyda sie?;):

kie- kiedy
barz- bardzo
syćko- wszystko
nie bee- nie będzie
kotwić- nudzić
haj- tak
hybać- biec
haw- tutaj
lygaj!- kładź się!
składek lub składak- nóż składany, kozik
masny- tłusty
prasnąć- rzucić
bryzek- pagórek
w uciekaca- w nogi
wartki- szybki
kajsi- gdzieś
wielgie panie ogóny nosom u sukniów- pod koniec XIX wieku były jeszcze w modzie suknie damskie z długimi trenami, czyli ogonami

niedziela, 24 października 2010

Jest takie miejsce...

...w Karnatace. Zwie się Dawal Malik. To wioska w dystrykcie Gadag. Niedaleko Mulgund (by być bardziej precyzyjnym).
Nie byłam tam:) Podobnie jak w milionie innych miejsc w Indiach;) Ale o wiosce napiszę. Taka ciekawostka na dzisiaj, bo dawno nie było ciekawostek.

Nazwa wioski - Dawal Malik - to imię świętego, który osiedlił się w tym miejscu ponad 3 wieki temu. Dziś jego duch chroni mieszkańców wioski, swych wiernych wyznawców. Żyje tu ponad 60 rodzin i każda z nich codziennie odwiedza usytuowaną na wzgórzu małą świątynkę swego patrona, prosząc go o błogosławieństwo. Mieszkańcy Dawal Malik żyją sobie spokojnie w malowniczo położonym miejscu, w zdrowiu i szczęściu.

A żeby tak pozostało, spełnić muszą jeden warunek: bezgranicznie zaufać swemu patronowi, powierzyć mu w opiece cały swój dobytek i ... nigdy nie zamykać drzwi swego domu. I faktycznie - żaden z budynków (nawet tych nowo pobudowanych) nie jest zamknięty. Żadnego zamknąć nie można. Nie można, bo... żaden nie ma drzwi. Czasem tylko w niektórych domach zobaczyć można delikatną bawełnianą zasłonę, wiszącą w wejściu.

Żaden z mieszkańców wioski nie ośmielił się nigdy wstawić drzwi lub okiennic - to byłby zły omen. Mogłoby to sprowadzić choroby i nieszczęścia na całą rodzinę.
Wszystko, co znajduje się wewnątrz mieszkań, od telewizora, po lodówkę (jeśli w ogóle jest w domu), widać z ulicy. Okazja czyni złodzieja? Nie w Dawal Malik. Od ponad 50 już lat (jak twierdzą najststarsi mieszkańcy wioski i lokalna policja), nikt nie dopuścił się kradzieży. Żaden z mieszkańców, ani też nikt z pielgrzymów odwiedzających to miejsce i świątynkę na wzgórzu.

Widać Dawal Malik rzeczywiście jest świetnym obrońcą...
.

sobota, 16 października 2010

http://www.wiadomosci24.pl/artykul/harendra_singh_jak_nie_zostalem_dyplomowanym_ksiegowym_8230_161930-1--1-d.html

moja wiosenna rozmowa ze szwagrem. o filmie, o Teleranku i o kopalni...

Garam masala..., czyli jak przetrwać w Indiach.

Zainspirowany tekstem o żelazku czytelnik bloga zasugerował, by napisać coś podobnego dla turystów wyjeżdżających do Indii.
A ja, zainspirowana sugestią czytelnika bloga, oraz kilkoma mailami z przeróżnymi pytaniami od osób wyjeżdżających na wakacje w kierunku wiadomym- na Wschód (bo "tam musi być jakaś cywilizacja!";) ), postanowiłam się zabawić w doradztwo turystyczne;)

Co zabrać ze sobą do Indii, w podróż życia, oprócz wygodnego plecaka, w którym przywieziemy te kilogramy prezentów, pamiątek, i wspomnień? Co nam się może przydać oprócz podręcznej apteczki, wygodnych butów, przewodnika Lonely Planet i "school pen'ów" do rozdawania dzieciom, które się do nas przyczepiać będą średnio pięć razy dziennie?
Polecałabym zabrać kiszone ogórki i czekoladę- zatęsknimy za tym po jakichś dwóch, trzech miesiącach;)

No ale tak zupełnie na poważnie- bohaterką dnia będzie dziś PIELUCHA TETROWA.
Pielucha tetrowa to cudowny wynalazek! A latem w Indiach- dla mnie jest niezastąpiona!!!

Zalety pieluchy tetrowej:
- jest tetrowa
- jest lekka
- jest chłonna
- szybko schnie.

Jest lekka- więc nie martwimy się, że nasz plecak będzie przez nią za dużo ważył. Możemy ze sobą zabrać w podróż 10 pieluch terowych zamiast jednego ręcznika frotte.
Do zapamiętania: latem do Indii nie zabieramy ręczników frotte!!! Dlatego że, po pierwsze zajmują za dużo miejsca, po drugie- prędzej nam zgniją w plecaku niż wyschną latem w tej wilgoci. Jeśli przenosimy się z miejsca w miejsce, z hotelu do hotelu- z ręcznikiem frotte nie mamy szans. Wściekniemy się po tygodniu, pozbędziemy się ręcznika i będziemy musieli coś kupić zamiast niego. Jeśli już tak się stanie- polecam zaopatrzyć się wtedy w bawełnianą dupattę (czyli szal, będący dopełnieniem stroju zwanego salwar kamiz- czyli szerokich spodni i tuniki), lub zwykłe dhoti (czyli część dolną stroju męskiego- kawałek materiału do obwiązania wokół bioder). Pielucha tetrowa wysycha w pół godziny, wystawiona na działanie naszego największego przyjaciela- wentylatora pod sufitem.

Jeszcze jedno zastosowanie tetrowej pieluchy: zanurzamy ją w zimnej wodzie, kładziemy sobie na kark albo na szyję, twarz czy co tam jeszcze i ustawiamy się, lub sadowimy,wygodnie pod wentylatorem (z angielska- fanem;) ). Ach! Co za ulga! A jakie nawilżenie skóry! Gładziutka cera i orzeźwienie gwarantowane!


Pielucha tetrowa od dziś powinna Wam się przestać kojarzyć li i jedynie z przewijaniem dzieci;)
.

sobota, 9 października 2010

Brać żelazko...?

Pewien indyjski znajomy wyjechał na 3 tygodnie "do Europy". Szkolenia, konferencje, coś tam... Mało ważne. Nie w tym rzecz po co pojechał, ważniejsze jakie miał przed tą podróżą dylematy. Zabrać żelazko, czy nie zabierać żelazka? Zabrać pastę do butów, czy jej nie zabierać? Zadręczał się tym chyba dość długo, bo gdy zwrócił się do mnie z tymi (i wieloma innymi) pytaniami, miał już w głowie gotową listę"za i przeciw".
Na co mi przyszło... Zawsze udzielałam "dobrych rad" tym, którzy wybierali się do Indii. A oto teraz zgłasza się do mnie z problemem ktoś, kto z Indii wyjeżdża w świat. No cóż, moja rada: podróżne żelazko brać. Nie zaszkodzi, a pomóc może. Podobnie jak pasta do butów. Może się mylę, może mnie ktoś poprawi, wyprowadzi z błędu, ale moim skromnym zdaniem mojemu znajomemu nie uda się znaleźć na każdym rogu ulicy, w Londynie czy Brukseli na przykład, kogoś kto wyprasuje mu koszulę albo wypastuje buty za 5 rupii.
Pamiętam, że kiedyś w Warszawie na Nowym Świecie stał bardzo elegancko ubrany pan, dżentelmen w każdym calu, Pan Pucybut. Stanowił tam dużą atrakcję (przechodnie robili sobie nawet z nim zdjęcia), a jego usługi nie były tanie, bynajmniej;)
Reasumując: żelazko brać. Pastę do butów też. W Indiach tańsza niż w Londynie.

Jakieś buty na zmianę tez brać, w razie gdyby jedne nam się zepsuły (no chyba, że będzie to dobry pretekst do kupienia sobie nowej pary kamaszy;)).
Co robimy w Indiach, gdy nagle na środku ulicy rozedrze lub rozklei nam się but? Rozglądamy się wokół, nasz sokoli wzrok w tłumie wypatruje siedzącego na chodniku szewca. Podchodzimy do niego lub podskakujemy na jednej nodze (tej w bucie), oddajemy zepsuty but w sprawne ręce szewca i za 5 minut odbieramy naprawiony. Ubożsi o jakieś 10 rupii (może być mniej, może więcej, w zależności od stopnia uszkodzenia obuwia), spokojnie kontynuujemy naszą pieszą wycieczkę.
Co robimy w Polsce, gdy nagle na środku ulicy rozklei nam się lub rozedrze but? Nie wiem:) A w Londynie? Też nie wiem:) Mam kilka opcji rozwiązań problemu na podorędziu )łącznie z taką: "nic, idziemy dalej w jednym bucie"), ale tej opcji indyjskiej wśród nich nie ma.

U nas krawcy, szewcy, hydraulicy- to podobno ginące zawody. A ceny za ich usługi, z tego co wiem, do bardzo niskich nie należą. W Indiach takie usługi są tanie. Bardzo tanie. Rzekłabym, że nawet zbyt tanie, w stosunku do wykonanej pracy. W jakimś artykule w Hindustan Times, poczytnym dzienniku, czytałam, że "idzie ku lepszemu" i przedstawiciele takich zawodów jak hydraulik, szewc, czy "służący" zaczynają być doceniani, traktowani lepiej, z szacunkiem, godziwiej wynagradzani. Kto wie, może piszą tak tylko dziennikarze- przedstawiciele klasy średniej, "uzależnionej" w Indiach od "służących"...

Wracając do poprzedniego wątku: w Indiach wciąż można wyprasować sobie na rogu ulicy ubranie, naprawić buty, naostrzyć noże, wezwać kogoś (dosłownie wyglądając przez okno) do naprawienia cieknącego kranu, czy zepsutego wentylatora. Gdy złapiemy gumę na ulicy, nie musimy dzwonić po pomoc drogową, nikogo szukać, ani nawet sami zmagać się z wymianą opony. Co 200 metrów bowiem znajdziemy jakiś malutki warsztat lub po prostu- jak to bywa ze wszystkim- fachowca siedzącego sobie na chodniku, czekającego na klientów. A tych nie brakuje. Za 50-100 rupii załatamy (lub wymienimy) przebitą oponę i w drogę!

Niby w tych Indiach trudniej cokolwiek znaleźć, że niby tutaj "dziko", że "nikt nic nie wie", "niczego nie ma"- a jednak o ile łatwiej! Jakże życie jest prostsze;)
Przez to często ludzie są tu mniej samodzielni. Znam osobiście takie "indywidua", które nie wiedzą jak zabrać się do krojenia ogórka do sałatki, bo zawsze ktoś to za nich robił. Albo kupują samochody i od razu zatrudniają kierowców, bo... sami nie potrafią prowadzić, lub jest to dla nich zbyt męczące. Albo stoją przed wejściem do sklepu i nie wejdą, dopóki "odźwierny" nie otworzy im drzwi. Albo wołają kelnera, by odkręcił im butelkę z wodą.

Pisałam już kiedyś o zatrudnianiu ludzi do włączania pralki i krojenia warzyw. Dziś nie o tym miało być.

The End. Sponsorem dzisiejszego odcinka była litera Ż- jak żelazko:)
.

piątek, 1 października 2010

Pocztowki z Indii...

Werdykt i dobre samopoczucie Kalmadiego...

To dwie rozne sprawy, ale dzis bedzie o wszystkim po troszeczku. Taki misz-masz przedwyjazdowy. Bo wyjezdzam. Jesien bedzie w Polsce:)

Werdykt- zapadl wreszcie. W sprawie Ayodhyi. Wszyscy czekali z zapartym tchem, spodziewajac sie zamieszek, wybuchow, wszystkiego co mozliwe. Szkoly w wielu miejscowosciach pozamykane, policja i wojsko w gotowosci.. Na szczescie nic sie do tej pory nie wdarzylo, narod przyjal ze spokojem wyrok w sprawie "ziemia-meczet-swiatynia".
Sad Najwyzszy uznal, ze ziemia, na ktorej stoi dzis meczet jest miejscem narodzin Ramy (Ram Janmabhoomi), a sporny teren podzielic nalezy na 3 czesci: 1/3 dla muzulmanow (dla organizacji Sunni Wakf Board), 2/3 dla dwoch organizacji hunduistycznych (dla organizacji Nirmohi Akhara i Ram Lalla). Te trzy grupy byly de facto stronami w sporze.
Werdykt jest 'kompromisem'- czyli tak naprawde nie do konca satysfakcjonuje strony sporu; na pewno beda odwolania od wyroku. Najwiecej 'szumu' robia wokol wyroku politycy. Kazdy chce 'uszczknac' cos dla siebie i tak naprawde ze sprawy, ktora meczyla wszystkich przez tyle lat i wreszcie pojawila sie szansa na jej rozwiazanie, robi sie sprawa polityczna, ktora znow moze ciagnac sie w nieskonczonosc...
Dwaj starsi panowie: 90 letni muzulmanin Mohammad Hashim Ansari (reprezentujacy Sunni Wakf Board) i 82 letni hindus Mahant Bhaskar Das (z Nirmohi Akhara)spedzili kilkadziesiat lat walczac o jakies rozwiazanie w sprawie Babri Masjid. Dzis przyjmuja wyrok ze spokojem i akceptuja go. Najwazniejsze, zeby byl pokoj. Nie chca wiecej zamieszek, bezczeszczenia swietosci (czy to przez muzulmanow czy przez hinduistow). Ciesza sie, ze narod z takim spokojem przyjal werdykt sadu. Obawiaja sie tylko jatrzenia sprawy przez politykow...


A co tam u czarnobrodego Kalmadiego...? To ubostwiana ostatnio przez media postac. Nie ma dnia, nie ma godziny, by nie bylo go w telewizji, gazetach, doslownie wszedzie. Krazy tu stary jak swiat dowcip: wlaczam telewizor- Kalmadi, otwieram gazete- Kalmadi, radio- Kalmadi, az boje sie otwierac lodowke!
Moze malo juz smieszne, ale jak najbardziej prawdziwe;)
Kalmadi, przypomne, to ten od Commonwealth Games- Igrzysk Wspolnoty Narodow. Po wsystkich wpadkach (to jeszcze nie koniec, codziennie sa jakies nowe 'rewelacje') jest wciaz w swietnym humorze i twierdzi, ze w najblizszej przyszlosci w Delhi nalezy zorganizowac Igrzyska Olimpijskie. Zyczymy szczescia:)

Wiadomo juz, ze Commonwealth Games sie odbeda (chociaz do 3 pazdziernika jeszcze 2 dni- wszystko sie moze zmienic). Niewazne, ze zawalila sie kladka dla pieszych, laczaca parking ze stadioem J. Nehru. Co tam, ze zapadly sie w kilku miejscach ulice. Nic nie szkodzi, ze zawalil sie sufit na korytarzu w jednym z blokow mieszkalnych dla sportowcow. A juz zupelnie nie jest wazne, ze w apartamencie w wiosce olimpijskiej zawalilo sie lozko najbardziej znanego indyjskiego boksera- razem z bokserem;) usiadl i sie zawalilo;) Trzeba bylo nie siadac!

Drugi ulubiony dowcip mediow (tez moze malo smieszny): po wszystkich tych wpadkach Kalmadi chcial sie powiesic, ale... sufit sie zawalil.

Igrzyska sie odbeda, zawodnikom zyczymy samych zlotych medali, kibicom wielu wrazen, mieszkancom Delhi spokoju i cierpliwosci, a organizatorom tak dobrego samopoczucia jak do tej pory!

A jutro przypada 141 rocznica urodzin Mahatmy Gandhiego. W zwiazku z tym- dzien wolny od pracy!
.
foto: thehindu.com