niedziela, 31 stycznia 2010

Pocztowki z Indii...

Swietujemy po raz kolejny:) Hindusi na calym swiecie dumni musza byc niezmiernie...
Otoz w miniony piatek, 29 stycznia, UNESCO oglosilo wspaniala dla Hindusow rzecz: "Jana Gana Mana", hymn Indii, zostal wybrany jako najlepszy, sposrod 200 hymnow panstwowych.

Hymn narodowy skomponowany zostal przez wielkiego czlowieka, dume Indii, laureata Nagrody Nobla, Rabindranatha Tagore. Po raz pierwszy piesn "Jana Gana Mana" zaspiewano w trakcie Indyjskiego Kongresu Narodowego, 27 grudnia 1911 roku. Pierwsza zwrotke (sposrod pieciu, napisanych w 'zsanskrytyzowanym' jezyku bengalskim), oficjalnie wybrano na hymn narodowy Indii 24 stycznia 1950 roku.

Faktycznie, piekna to piesn...

środa, 27 stycznia 2010

Pocztowki z Indii...

Dzien Republiki.Jakby sie uprzec, codziennie daloby sie w Indiach cos swietowac.
Ale wczorajsze swieto bylo wielkie, niezaprzeczalnie "czerwone" w kalendarzu, ogolnoindyjskie. Dzien wolny od pracy, kazdego roku ten sam 26 stycznia (wiele swiat, religijnych, jest ruchomych).
Przygotowania do ceremonii i uroczystej parady trwaly juz od dluzszego czasu, a od 25 stycznia w Delhi pojawily sie blokady na drogach, zamknieto niektore przejazdy, ogloszono "Dry Day" (czyli dzien bez alkoholu;) )

Dzien Republiki upamietnia wejscie w zycie konstytucji. No.

To Vande Mataram!:)

niedziela, 24 stycznia 2010

Pocztowki z Indii...

Tak to bylo... Mgly nie opadly. Jechalam w pociagu 50 godzin, zamiast 29. Plus 17 godzin i 35 minut spoznienia.
Kto pobije moj rekord?;)

Pociagi maja opoznienia... i ja tez. Cale mnostwo zaleglosci mam. Jestem juz w Delhi, ale jeszcze na troche wspomnien z Orissy pozwole sobie niebawem w najblizszych postach...

Pocztowki z Indii...

Za opoznienia najmocniej przepraszamy... mily, slodki glosik pani obwieszczajacej radosna nowine w trzech jezykach - orija, angielskim i hindi.
Cala moja podroz z Bhubaneswaru do Delhi miala trwac 29 godzin. To przeciez tylko 1750 km i 32 postoje na stacjach po drodze. W Bhubaneswarze piekna wiosna, 25 stopni ciepla, zyc nie umierac!:) A w Delhi i okolicach - zima. 10 stopni (mroz!) i mglisto. Zima zaskakuje drogowcow nie tylko u nas - w Indiach w zimowej mgle nie jezdzi sie, nie lata, nic sie nie robi, w zimowej mgle madrzy ludzie siedza w domu. Niemadrzy zas, ktorym zachciewa sie podrozy (ja sie do tej grupy zaliczam), musza byc przygotowani na "niespodzianki" wszelkiego rodzaju.
Moj pociag do Delhi spoznil sie troszeczke. Rzec mozna - nieznacznie sie spoznil. Jedyne 17 godzin i 35 minut. No i zamiast "jutro" dojade do Delhi "pojutrze" (przy sprzyjajacych wiatrach, jesli mgly opadna). Ale co tam! Spieszy mi sie gdzies? Jak to powiedzial Momo- chlopiec nader blyskotliwy, bohater "Zycia przed soba" (polecam ksiazke! nie o Indiach wprawdzie, ale blisko;) autor Romain Gary, znany tez jako Emile Ajar): "Wczoraj czy dzisiaj, prosze pana, to wszystko jedno, to tylko czas uplywa".
No nic... cierpliwie czekam. Siedze i obserwuje. Ludzi spiacych na peronach, przykrytych kocami tak szczelnie, ze wygladaja jak worki z kartoflami, rzucone na ziemie. Nie widac nawet koniuszka palca, czubka glowy, czy buta. Dobrze sie szczelnie przykryc, robaki nie gryza przynajmniej... ja sie nie przykrylam i tak sie w tej "obserwacji-medytacji" mojej zapamietalam, ze dalam sie pogryzc jakims moskitom czy czemu tam jeszcze... Czym mnie te robaki gryzly, kasaly czy szczypaly, szczekoczulkami, nogoglaszczkami, aparatami gryzaco-ssacymi czy ssaco0lizacymi, nie wiem... nie jest to wazne- wazne jest to, by sobie poszly precz!
I poszly.
Obserwuje sobie dalej krowy i psy spiace razem- w kupie razniej. A na pewno cieplej. Obserwuje karaluchy. One nie spia w nocy. Jak juz mowilam kiedys- nawet jesli spia, to na pewno tylko udaja, ze spia.
Siedze sobie . Obserwuje. I czytam troche. Do wyboru mam "Folk dances od India", gazete w jezyku orija i ksiazke o jodze, a wlasciwie o pewnym joginie. W tej ostatniej czytam "... kazda rzecz ma swoja pore i kazde zamierzenie ma swoj czas". I kazdy pociag w Indiach kiedys dojedzie do celu. To juz nie ksiazka. To fakty. Cud sie stal i po 17 godzinach i 35 minutach czekania siedze w pociagu, co sie zwie NEELACHAND SUPER FAST EXPRESS (czy ona taki super fast, mialam sie niedlugo przekonac...).

piątek, 15 stycznia 2010

Pocztówki z Indii


Udajagiri i Khandagiri.
Za wstęp płacę 100 rupii. Gdybym była Hinduską, wystarczyłoby 5 rupii. No cóż – z tym nie ma co walczyć. To częsta praktyka. Taxes, Madam. Incredible India, Madam. Word Heritage, Madam. Archeological survey of India, Madam. 100 rupees ONLY!:) no niech będzie.
Z biletem za 100 rupii wchodzę sobie na jedno ze wzgórz- Udajagiri. Drugie to Khandagiri, po drugiej stronie mało ruchliwej ulicy. Wejdę sobie później.
Te dwa wzniesienia znajdują się ok 6 km od centrum Bhubaneśwaru i są o tyle ciekawe, że wykute są w nich skalne jaskinie. Mówi się, że powstały w I w p.n.e. i służyły dżinijskim ascetom do ich codziennych medytacji.



Na niektórych ścianach jaskiń zachowały się jeszcze piękne zdobienia , rzeźbione postaci, zwierzęta i symbole dżinijskie. Wejścia do jednej z tych małych jaskiń (są na tyle niskie, że można w nich tylko siedzieć- mnisi z pewnością medytowali w pozycji siedzącej;)), strzegą rzeźbione słonie, kobry, tygrysy (jedno z wejść do jaskini wykute jest w kształcie tygrysiej paszczy).


Jeszcze mały spacer po pięknych ogrodach wokół jaskiń, kilka uników i ucieczek sprzed aparatów fotograficznych Hindusów… trzeba się przyzwyczaić do tego, że jest się w Indiach jedną z głównych atrakcji turystycznych dla Hindusów- szybko nauczymy się uciekać, chować twarz… Może powinniśmy zacząć żądać opłat za zrobienie sobie z nami zdjęcia… To byłoby z naszej strony bardzo… hmm… indyjskie;)


Khandagiri- druga strona ulicy. Po długiej wspinaczce po stromych schodach wykutych w skale, docieram na szczyt wzniesienia, zwieńczonego białą dżinijską świątynką. Piękny widok na cały Bhubaneśwar.


Tylko uwaga na małpy! To gościnni, ale także wymagający mieszkańcy tego pięknego miejsca. Przybyszom sugeruję grzecznie się im ukłonić, oddać co się ma przy sobie do jedzenia i podziękować, że raczyły nas zaszczycić swą uwagą…

środa, 13 stycznia 2010

Pocztówki z Indii...

Moja codzienna trasa do przebycia na rowerze: dom - zajęcia taneczne - dom. Wieczorem ewentualnie wyprawa za miasto lub do którejś ze świątyń czy sal koncertowych, na recital taneczny.

O ile odcinek "dom - zajęcia" jest całkiem przyjemny, rzec można rekreacyjny, jak na tutejsze warunki, to z powrotem już nie jest tak sielankowo, bo droga wiedzie przez centrum miasta. Zatłoczone centrum. Bardzo zatłoczone. Wieczorem, ok godziny 18 czasu lokalnego, wzmaga się ruch, korki na ulicach powstają w tempie zastraszającym, a zasada na ulicy panuje jedna: ratuj się kto może! i dotrzyj do domu wcześniej niż inni! Może to i dobrze, że jeżdżę na rowerze. Mam większe szanse prześlizgnąć się jakoś przez tłum samochodów, riksz i motocykli. Pod prąd, na czerwonym, wszystko jedno - byle do przodu:)


Ale wróćmy na milszą trasę: dom - zajęcia odissi... Na lekcje jeżdżę przez Stare Miasto. Ale żeby tam dotrzeć, muszę przenieść mój czerwony rower przez tory kolejowe na "strzeżonym przejściu", przy zamkniętym szlabanie. To norma tutaj. Strzeżone przejście nigdy nie jest strzeżone, a szlaban nigdy nie jest otwarty (chociaż może właśnie na tym to polega idea "stzreżonego przejscia", a ja znowu się czepiam...;)). Potem slalom między wygrzewającymi się na słońcu psami i odpoczywającymi na środku ulicy krowami, po prawej świątynia, po lewej świątynia, jeszcze tylko schylę głowę i przejadę pod suszącym się praniem, skręcę przy stoisku z coca - colą i już jestem na prostej... Jadę wzdłuż Bindu Sagar - przyświątynnego, wielkiego zbiornika ze świętą wodą.

Najlepsze miejsce,by zmyć z siebie grzechy... W Bhubaneśwarze mnóstwo jest miejsc, w których hindus (=hinduista) może prosić o łaskę, błogosławieństwo, pomodlić się, złożyć ofiarę, oczyścić się z grzechów. Do głównej świątyni Lingaradź, wysokiej a ponad 50 metrów, zbudowanej ok XI w, nie mają wstępu nie-hindusi. Musimy zadowolić się tarasem widokowym i stamtąd podziwiać budowlę. Pozostałe świątynie (np. Mukteśwar czy Radźa Rani), są już dla nas dotępne. Większość bezpłatnie, jedna lub dwie- po kupieniu biletu wstępu.


Często kapłani opiekujący się daną świątynią, proszą przy wejściu o datki. Nie zawsze musimy się na to zgadzać. Ja mam taką swoją zasadę, że jeśli te datki faktycznie są dobrowolne, nikt mnie do nich nie zmusza - czasem zostawię w świątyni kilka rupii (dosłownie kilka! max 10; w zupełności wystarczy,zapewniam!). Ale jeśli bramin, bez pytania mnie o zgodę, odstawia przede mną "szopkę dla turystów" - tak to nazywam sobie roboczo - i żąda za to zapłaty (choć nie powinien), wtedy marny jego los. Z datku nici. "Szopka dla turystów" , to sto błogosławieństw naraz, malowanie mi czoła świętymi proszkami i pastą sandałową (pięć razy więcej niż wiernym odwiedzającym przybytek), wkładanie na siłę kwiatów we włosy, odśpiewywanie nade mną wszystkich znanych sobie mantr..., podczas gdy Hindusom nie zapewnia się takiej "kompleksowej obsługi". Muszą zadowolić się jednym machnięciem ręki kapłana. I wcale nie chodzi tu o to, że jestem bardziej "nieczysta" i należy nade mną modły odprawić, by mnie oczyścić. Tu chodzi o to, że jestem "workiem dolarów"- ma pieniądze, niech płaci!
A guzik z pętelką! Biała twarz nie oznacza rupii sypiących się z rękawa. Mieszkam w Indiach, płacę, jak każdy, w rupiach.
Amen.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Pocztówki z Indii...- Bhubaneśwar

Po 30 godzinach jazdy pociągiem z Delhi dotarłam wreszcie do Bhubaneśwaru, 6 stycznia. Mam delikatne opóźnienie w uzupełnianiu informacji, proszę o wyrozumiałość...
Bhubaneśwar... niewielkie miasto (czytaj: ok 650 tys.mieszkańców;)) na wschodzie Indii - stolica stanu Orissa (zdjęcia już niedługo).

Ważny adres do zapamiętania (moje miejsce zameszkania do ok 23 stycznia): Palashpalli C-30. Roztańczony dom. Mieszkają tu tancerze odissi- głównie z zagranicy. Niektórzy kilka lat (jak Masako z Japonii, która postanowiła zostać tu na zawsze), niektórzy kilka tygodni. Dom budzi się o 7 rano i od tej pory do wieczora słychać muzykę, akompaniament do tańca, nieustanne tupanie bosych stóp. Spotykamy się czasem we wspólnej kuchni na herbatkę, krótką rozmowę (zazwyczaj o tańcu i o tym, na jaki recital, koncert, występ, wybrać się wieczorem). Przed nami festiwal sztuk walki i występy odissi w świątyni.

W Bhubaneśwarze nie ma takiego wynalazku jak "publiczny transport miejski". Riksze są tu bardzo drogie (dwa razy droższe niż w New Delhi, mili Państwo!), więc jedynym sposobem na sensowne,tanie i szybkie poruszanie się w mieście jest jazda na rowerze. Mam czerwony rower, który nie ma do końca sprawnych hamulców, nie ma dzwonka, nie ma czegoś tam jeszcze , dobrze że ma dwa koła i kierownicę;)

Na drogach w Indiach panują dwie zasady:
1.brak zasad
2. nie daj się zabić ani zajechać sobie drogę

No. To tyle. Śmierć w oczach i śmigam;)
Pięknie tu!:) Już wiem dlaczego nieustannie,z uporem maniaka tu wracam- Indie są niepowtarzalne...

sobota, 9 stycznia 2010

Pocztówki z Indii...

W poczekalni przed wejściem H44 na lotnisku w Monachium, zatopieni w swoich własnych myślach ludzie... z nosem we własnej, "prywatnej" gazecie, w swym prywatnym życiu, na prywatnym krześle.
Tylko oczekujący na samolot do Delhi Hindusi zachowują się inaczej. Dzieci, żony, mężowie, matki, wujkowie, całe rodziny-siedzą razem. Można odnieść wrażenie,że są jedną wielką grupą dobrych znajomych. A przecież poznali się tutaj, w poczekalnie przy wejściu H44. Dzielą się jedzeniem, opowieściami, swoim życiem.
Już zapomniałam jak to się wszystko w Indiach odbywa-jak łatwo,bez skrępowania i bezboleśnie ludzie się poznają...

No to sobie przypomnę...