czwartek, 25 listopada 2010

Garam masala..., czyli jak przetrwać w Indiach.

Dywan w łazience i inne śmieszności.

Ile razy zdarzyło nam się nie powiedzieć czegoś, nie zwrócić komuś uwagi, bo „nie wypada”? Albo być może nie zapytaliśmy o coś czy nie uśmialiśmy się szczerze, żeby nie urazić rozmówcy. To się nazywa „takt”. Dzieci „taktu”, w naszym rozumieniu, często nie mają:) Komentują rzeczywistość tak jak ją widzą (bo taka często jest po prostu), nie z zamiarem sprawienia komuś przykrości, ale zwyczajnie przez zdrową, dziecięcą ciekawość.

Pamiętam wybuch szczerej radości Ani- dziewczynki, którą uczyłam kiedyś tańca indyjskiego. Opowiadałyśmy sobie nawzajem, tanecznym „migowym językiem”, różne historyjki, a kiedy doszło do słoniogłowego bóstwa o imieniu Ganeśa…- nie dałam już rady zapobiec wybuchowi dziecięcego śmiechu. Anię do łez rozbawił fakt, że Ganeśa dosiada szczura! Nie było w tym jej śmiechu żadnego szyderstwa, naśmiewania się z Ganeśi czy z ludzi, którzy czczą to bóstwo.
Po prostu- u nas słonie na szczurach nie jeżdżą! I już. Tylko tyle. Mogą sobie słonie ze sobą rozmawiać, mogą hodować kwiatki i przyjaźnić się z mrówkami czy myszami (albo się ich panicznie bać)- to „normalne”. Przyjmujemy bez dwóch zdań. Ale żeby mieć szczura za wierzchowca!?:)
Tak samo łatwo przyszło Ani szczerze uśmiać się ze szczura – wahany (wehikułu) boga Ganeśi, jak zaakceptować bezsprzecznie fakt, że dzieci w Indiach właśnie temu słoniowi co dzień ofiarowują kwiaty, słodycze i swe prośby o szczęście i błogosławieństwo.

Ta sama Ania oglądając moje zdjęcia z Indii, zwracała uwagę na szczegóły, których dorośli często nie widzieli, lub nawet jeśli widzieli- nie wiedzieli jak i czy o nie zapytać. Na przykład fotografia ze Świąt Wielkanocnych, spędzonych trzykrotnie w Indiach, w mieszkaniu wynajmowanym ze znajomymi. Na zdjęciu widać kolorowe pisanki i inne mniej lub bardziej Wielkanocne potrawy (cóż, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma:)), leżące na kolorowej dupatcie (chuście, która jest dopełnieniem stroju salwar kamiz). Dupatta rozłożona jest na podłodze.
„Nie macie stołu? Jecie z podłogi? Ale super!!!”, pozazdrościła Ania, podobnie jak piekielnie zazdrościła mi tego, że wolno mi tam jeść palcami;)

Niektórzy moi znajomi oglądający te zdjęcia, jak dużo później sami przyznali, nie spytali o ten osobliwy „stół”, czy raczej osobliwy brak normalnego stołu, chociaż korciło ich niemiłosiernie! Już w chwili oglądania zdjęcia dorobili sobie do tego swoją logikę i wytłumaczenie: no tak, są biednymi studentami, nie stać ich na stół… W biednych rodzinach indyjskich też nigdy nie widać, by ludzie jedli przy stołach…
I tak pożałowali mnie znajomi:)
A stół był. Nawet stolik i biurko. I chyba ze 2 krzesła by się znalazły. I dwa fotele. I sofa też. I w wielu innych indyjskich domach są stoły, piękne, duże, często zaprojektowane przez specjalistów, wykonane na miarę. Ale w Indiach najczęściej najwygodniejsze, „najnormalniejsze” i swojskie jest usadowienie się na podłodze za skrzyżowanymi nogami. Rozkłada się gazetę, by nie pobrudzić marmurów, a na niej stawia się garnki zdjęte z ognia (no dobra, z gazu! Gaz jest, już nie wyobrażajcie sobie rozpalonego ogniska;) ). Gorących potraw nie trzeba nawet specjalnie przekładać na półmiski, nie będzie to poczytane (na pewno nie w rodzinie, nawet na większym rodzinnym przyjęciu) za „barbarzyństwo”. I już. Gotowe, jemy!
Myślę sobie, że nawet jeśli podczas naszego polsko-indyjskiego wielkanocnego śniadania, ustawione zostałyby stoły i krzesła, indyjscy goście i tak pewnie wzięliby talerze (a każdy talerz z innego kompletu;) ), nałożyli sobie jedzenie i usiedli na podłodze. A żeby nie pobrudzić marmurowej podłogi- podłożyliby pod talerz gazetę:) Tak zresztą zrobili co niektórzy- rozłożyli gazetę by nie pobrudzić „obrusu” z dupatty. Swoją drogą, też nie wszyscy pewnie mieli „odwagę” spytać po co nam właściwie ta dupatta pod talerzami i miskami. No trudno- takie widać zagraniczne zwyczaje…;)

Żeby nikt mnie nie posądził, że z kolei ja osądzam wszystkich Hindusów i wmawiam im ignorancję i „nieświatowość” (czytaj: brak obycia), mówię raz jeszcze: tak! Tak, w wielu domach indyjskich są stoły i są obrusy. I powszechnie wiadomo też jak z nich korzystać. Tylko po co, skoro można usiąść na podłodze?
Ktoś zapyta teraz: no tak…- tylko po co siedzieć na podłodze, skoro można usiąść na krześle? I sobie nie pogadamy;))
Moja nauczycielka tańca z Delhi, u której zdarza mi się jeść czasem obiad lub kolację, ma w swym wielkim domu ławę, ma wielki stół i ma do tego wielkiego stołu także wielkie krzesła. I korzysta z nich podczas wystawnych kolacji dla ważnych gości, gdzie ludzi i jedzenia jest tyle, że nie dałoby rady pomieścić wszystkich na podłodze. Sama jest „światowa”, to i gości często ma „światowych”. Ale ja jem u niej „normalnie”, czyli na gazecie siedząc po turecku na łóżku. Z całą rodziną . Na jednym, ogromnych rozmiarów, królewskim łożu. Nikt wtedy specjalnie nie czeka, aż wszyscy siądą do posiłku. Mąż je pierwszy, moja nauczycielka po nim. Albo na odwrót. Albo razem. Ze mną lub beze mnie. Jeśli któraś z dwóch sióstr ma ochotę się przyłączyć- robi to teraz, lub za chwilę. Nie trzeba czekać, dotrzymywać komuś grzecznie towarzystwa. Można w każdej chwili wstać i odnieść talerz do kuchni. Takie „maniery” nikogo nie gorszą w rodzinie lub wśród bliskich przyjaciół.
Gwoli wyjaśnienia- nie chodzi tu o żaden podział „klasowy”, żadne relacje „guru-uczeń”, „kobieta- mężczyzna”, czy jakiekolwiek inne. Siedzimy na tym samym łóżku, równi sobie, jemy palcami, często z tego samego talerza (gdy na przykład serwowane są pokrojone kawałki ogórka, pomidora i cebuli, zwane w Indiach szumnie „sałatką”:)).

Nie twierdzę, że musi się nam to wszystko podobać i że „ich” jest lepsze niż „nasze”. Jest po prostu inne. Mamy swoje przyzwyczajenia, co innego uważamy za „kulturalne”. Tam gdzie mi na tym zależy – informuję o swoich zwyczajach, lub po prostu wdrażam je w życie, gdy nie napotykam na jakiś wyraźny opór;) Jem na serwetkach, na matach, na stole (jeśli jest;)), przekładam potrawy z garnków do salaterek i na półmiski (jeśli są;)), zaczynam jeść razem ze wszystkimi, czekam aż skończą. Tam gdzie jestem gościem- stosuję się do zwyczajów panujących w domu gospodarza. Cóż, „jeśli wszedłeś między wrony…”.

Kiedyś mali chłopcy, sąsiedzi z ulicy, oglądali zdjęcia z Polski. Miałam w aparacie zdjęcia mojego polskiego mieszkania (wszyscy zawsze pytają jak wygląda, więc obfotografowałam na lewo i prawo i długo te zdjęcia w aparacie siedziały). Nic tak nie ubawiło chłopców jak… dywan w łazience! W większości indyjskich łazienek, gdzie woda z prysznica leje się wprost na posadzkę, taki „dywan” (czyli włochata mata łazienkowa, chodniczek przy wannie) nie miałby racji bytu. Tam zamiast dywanu, w kącie stoi „wiper” (po angielsku „wiper”, w hindi… hmm… chyba „wiper”, po naszemu „łajper”- albo gumowa wycieraczka do podłogi;) ). A zamiast rolki papieru toaletowego, zobaczymy najczęściej w indyjskiej łazience z lewej strony sedesu (czy dziury w podłodze) mały kranik i kubeczek. Do czego służy- chyba nie muszę tłumaczyć.

wtorek, 16 listopada 2010

Tańczą bogowie…, czyli rzecz dla prawdziwych pasjonatów.

Powarsztatowe, powystępowe taneczne przemyślenia.

Co zrobić, żeby klasyczny taniec indyjski tańczyło się nam lepiej, wygodniej, z mniejszym wysiłkiem, co zrobić żeby dać radość publiczności i samemu z tego tańca radość czerpać… Myślę sobie, że z tym klasycznym tańcem indyjskim bywa tak, że „nieoswojony” może nie dać radości ani nam, ani widzom, którzy go oglądają… No to trzeba go oswoić. Jak już przebrniemy przez bóle mięśni, nawet tych o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia wcześniej, jak już przyzwyczaimy się do tych wszystkich, nienaturalnych na początku, pozycji ciała, możemy się skupić na czymś innym. Mianowicie na szukaniu drogi i takich sposobów wykonywania ćwiczeń, kroków tanecznych czy wreszcie całych choreografii, by sprawiało nam to przyjemność, by „robiło się samo”, lekko i bez zbędnego wysiłku i by to, że nam jest lekko i dobrze w tańcu było dostrzeżone również przez widzów. Wtedy im też będzie lżej, wygodnie i lepiej oglądać nasze popisy na scenie. A o to nam między innymi chodzi przecież:)
Na ostatnich warsztatach próbowałyśmy grupowo to „oświecenie” osiągnąć ;) Jak? A no na przykład bawiłyśmy się w bezy i purchawki, oddychałyśmy i relaksowałyśmy się tak, że aż niektórym od przypływu szczęścia, wygody, luzu i relaksu, zakręciło się w głowie. Tańczyłyśmy w smole, w wodzie i w ołowianych butach, zapuszczałyśmy korzenie i wydychałyśmy powietrze przez palce dłoni. Brzmi nieźle? A było jeszcze lepiej;) Każde ćwiczenie, które „zadałam”, wypróbowałam wcześniej na sobie. Część działa od razu, część po jakimś czasie. Ale jest metoda w tym szaleństwie;)

W naszym tańcu ważnych jest kilka rzeczy (i to akurat nie mój wymysł jest jakiś autorski i jedyny niepowtarzalny;) ):
-poczucie rytmu
- „technika”; czystość linii (dla wtajemniczonych, to mantra: „Łokcie! Barki! Nadgarstki! Usiądź niżej!”)
- energia, dynamizm, wigor
- wdzięk, gracja, ‘lasja’
- wygoda, swoboda, lekkość

Po wielu obejrzanych przedstawieniach, recitalach tanecznych, po wielu obserwacjach przygotowań tancerzy do występów, po próbach, wreszcie po iluś tam latach własnego odkrywania tańca indyjskiego i próbach odkrywania jego tajników przed innymi, doszłam do jakichś własnych wniosków i przemyśleń. Może i nie są one jakoś specjalnie odkrywcze, jednak ważne;) Najwspanialej byłoby, gdyby się udało mieć tyle szczęścia i daru od niebios, żeby wszystkie te wymienione aspekty się w nas skumulowały. Ale na to nie stawiajmy za bardzo;) Nielicznym tylko się udaje;)

Wiele rzeczy można wyćwiczyć, zgodnie z zasadą, że sam talent to tylko 1% sukcesu, a reszta- to ciężka praca (procentowe proporcje talentu i ciężkiej pracy mogą się różnić w zależności od tego czy jesteśmy pesymistami czy optymistami;) ). Tak więc- wiele rzeczy rzeczywiście można wyćwiczyć ,ale nie wszystkie. Jak teraz uszeregować te najważniejsze, dla tancerza klasycznego tańca indyjskiego, sprawy? Każdy pewnie ma inne priorytety. Dobrze, jeśli mamy choć po trosze każdego. Dla mnie faktycznie poczucie rytmu może otwierać tę listę przykazań. Poczucia rytmu trzeba mieć więcej niż „trochę”. Bez poczucia rytmu ani rusz… Dosłownie ani rusz- bo jak tu ruszyć, jak zacząć tańczyć, jak się nie czuje kiedy…;)?
I co dalej? Technika, wdzięk- lasja, energia, czy lekkość…? Rozsądnie byłoby powiedzieć, że technika, ale ja chyba się jednak wyłamię. Postawiłabym na energię i wdzięk na równi. Jeśli założenie jest takie że mamy wszystkiego „po trochu”, to znaczy, że mamy już tej techniki tyle, byśmy mogli tańczyć. Dla mnie wdzięk-lasja, to jest właśnie to „coś”, czego poszukuję u tańczących, siedząc sobie wygodnie na widowni. Jeśli mam wybierać perfekcyjnie tańczącą osobę, z nienaganną techniką i czyściutkimi liniami, ale bez wdzięku i gracji albo osobę która niekoniecznie wszystko „dociąga”, „prostuje”, „wykańcza” technicznie, ale ma to „coś” w sobie i tańczy z wdziękiem- bez wahania wybiorę to drugie. Pierwsze to robot, drugie bardziej przypomina żyjącą istotę. A jeszcze jak do tego tańczy z energią i błyskiem w oku- to już ogóle potrafię się rozpłynąć. To jest dla mnie w sumie równoznaczne też z ‘lekkością’ i wygodą- chodzi o swobodę w tańcu, którą czuje nie tylko tancerz, ale także widz. Nie lubię się męczyć oglądając tancerza, który pokazuje mi nieustannie (grymasami twarzy, spięciem, napięciem, brakiem swobodnego oddechu), że się sam męczy. Jeśli tak Cięto męczy- proszę, nie tańcz. Usiądź sobie i wypijmy herbatkę;)

Zdarza mi się występować albo oglądać występy innych, ale ten nasz taneczny światek jest tutaj w Polsce na tyle mały, że cały czas w zasadzie ogląda się te same osoby. Niektóre tancerki czy tancerze pną się w górę, inni niekoniecznie. Może sądzą, że osiągnęli już szczyt możliwości, technika, lekkość, wdzięk- wszystko jest jak trzeba, nie ma już potrzeby dalszego rozwoju. Tym szczęśliwcom gratuluję dobrego samopoczucia:)
A ja, ponieważ taką szczęściarą nie jestem (i szczerze mówiąc, mam nadzieję, że nigdy nie będę)- udam się na spoczynek i zregeneruję siły przed jutrzejszym trenowaniem.

A z ostatnich ciekawszych wydarzeń na naszym niewielkim "podwórku" indyjsko-tanecznym? "Samsara"- fuzja klasycznych tańców indyjskich (bharatanatjam, odissi i kathak) oraz kalaripajattu. Polecam:)Obejrzałam w minioną niedzielę.
Połączone siły krakowsko-śląskie zadziałały na wyobraźnię widzów, w spójnej i czytelnej choreografii o przemijaniu, wędrówce, o kręgu życia.
Bardzo dobrze dobrano techniki taneczne do poszczególnych części choreografii- etapów życia.

Szczególnie piękny jest początek (choć zdecydowanie za krótki, w przyszłości proszę o więcej!!!)- keralska sztuka walki kalaripajattu. Bardzo płynne sekwencje kroków, wykonywane w półmroku i przy akompaniamencie muzyki (na tyle delikatnej i subtelnej, że pozwoliła całkowicie skupić się na ruchach tancerki), wyciszyły publiczność i wprowadziły atmosferę spokoju i "cierpliwego oczekiwania na...".

W chwilę później wybuch radości dziewczęcej, dziecięcej... Sporych rozmiarów scenę zdołały wypełnić swoją energią dwie tancerki bharatanatjam.
Życie toczy się dalej. Beztroski śmiech bengalskich dzieci w utworze indyjskiego kompozytora Bikrama Ghosha (którego muzykę wykorzystano podczas występu) ustępuje miejsca namiętności, pasji i… zbrodni - w kathakowym duecie damsko-męskim.
I znowu wyciszenie - to kolejny duet, tym razem tancerek odissi.
Jest fuzja stylów. Jest taniec, ogień, kwiaty. Jest życie, dzieciństwo, młodość, jest śmierć, jest i nowy początek, płacz dziecka, ponowne narodziny. Jest samsara.

Za projektem "Samsara" stoją: Ewa Wardzała, Agnieszka Kapelko, Karolina Szwed, Kamila Witalińska, Jagoda Flaga, Artur Przybylski, Anita Singh.
.

czwartek, 11 listopada 2010

Zapraszam na warsztaty




ODISSI:


Warsztaty są wprowadzeniem w arkana tego pięknego klasycznego tańca indyjskiego, pełnego delikatnego kobiecego wdzięku.

"Magia" odissi to płynne ruchy ciała i dynamiczna praca stóp, bogaty język gestów i emocje wyrażane za pomocą skodyfikowanej mimiki.

Poznamy podstawowe, charakterystyczne dla odissi pozy, kroki taneczne i gesty dłoni. Nauczymy się także krótkiego fragmentu choreografii.

Gdzie: Klub Fitness Zdrofit, ul. Ostrobramska 101 (wejście od ul.Poligonowej)

Kiedy: 13 listopada (sobota), godz.11.00-13.00



TANIEC INDYJSKI- INNE SPOJRZENIE


Odkryjemy...
- ... jak poczuć się wygodnie we własnym ciele w tańcu indyjskim
- ... jak obserwować i zrelaksować ciało w pozycjach tanecznych
- ... jak tańczyć efektywniej i efektowniej

Bardziej wtajemniczeni, korzystając z różnych technik i metod pracy z ciałem, na nowo odkryją taniec indyjski. A ci, którzy wciąż poszukują, korzystając z technik tańca indyjskiego na nowo odkryją możliwości własnego ciała:)

Zapewniamy miłą, rozgrzewającą, taneczną atmosferę i garść przydatnych technik, metod i "narzędzi" do własnej praktyki.

Proszę o przyniesienie ze sobą:
- karimaty lub ręcznika do ćwiczeń na podłodze
- kilku książek do podłożenia pod głowę

Gdzie:
Klub Fitness Zdrofit, ul. Ostrobramska 101
Kiedy:13 listopada (sobota), godz13.30-16.00

niedziela, 7 listopada 2010

Indyjska tolerancja

Uczmy się od najlepszych:) Chyba tylko w Indiach (piszę "chyba", bo nie sprawdziłam tej informacji;) jestem leń:)) jest tak wiele dni świątecznych, wolnych od pracy. To święta hinduistyczne oczywiście, muzułmańskie, ale na przykład także 25 grudnia i Wielki Piątek. Czy my w Polsce robimy wolne na Diwali albo Id? Nieee.... A szkoda;)

Na zdjęciu poniżej jest sala w szkole jogi i Rohit- jeden z moich pierwszych nauczycieli- podczas arathi (arti)- kończącego pudźę rytuału "ofiary światła" dla bóstw. Jak widać- nie ma jednego "słusznego"...



Podczas mojego pierwszego pobytu w Indiach spotkałam Prakaśa- właściciela sklepu, który codziennie zapalał kadzidełko i ofiarowywał owoce w swojej sklepowej "świątynce" wciśniętej w róg malutkiego pomieszczenia, które było jednocześnie jego biurem, sypialnią i magazynem. Do kogo się modlił? Komu się kłaniał? Kłaniał się Ganeśi- słoniogłowemu bóstwu hinduskiemu, który uśmiechał się do Prakaśa z bajecznie kolorowego obrazu. Kłaniał się Chrystusowi, spoglądającemu nań ze zdjęcia na kartce wyrwanej pewnie z jakiegoś modlitewnika. Pochylał wreszcie głowę Prakaś przed zdjęciem meczetu na pocztówce.

"Wolę pokłonić się wszystkim, nawet jeśli jeden z nich jest nieprawdziwy, niż kłaniać się tylko jednemu wybranemu", mówi Prakaś. "A co, jeśli oni wszyscy istnieją?! Nie będę się dobrowolnie narażać na gniew Boga. Któregokolwiek".

No właśnie... A co, jeśli Oni wszyscy istnieją...? Prakaś chyba nawet nie zastanawia się nad tym jak inny i piękny mógłby być świat, gdyby wszyscy wzięli z niego przyklad...
.

piątek, 5 listopada 2010

Najlepsze życzenia z okazji Diwali


Diwali... Inaczej Dipawali ("rząd świateł, lamp")


Niektórzy traktują ten dzień jako swoisty początek roku. Podpisują nowe kontrakty, rozpoczynają nowe przedsięwzięcia.
Niektórzy wierzą, że tego dnia założyć trzeba nowe ubranie, nigdy wcześniej nie noszone.

Jedni łączą Diwali z bogiem Kryszną i historią jego zwycięstwa nad demonem Narkasurą.
Inni z triumfalnym powrotem Ramy do królestwa Ajodhji w bezksiężycową noc, kiedy to wszyscy poddani na znak radości i oczekiwania na ukochanego króla zapalili lampki, by mógł bezpiecznie wrócić do domu.

Ale na pewno dla wszystkich Diwali jest wspaniałym świętem, rodzinnym, ciepłym, pełnym światła, radości i spokoju.

Chociaż z tym spokojem to już mam pewne wątpliwości... Huk petard wszelkiego rodzaju zagłusza wszystko jak nasze fajerwerki w Sylwestra. Myśli nie można zebrać... Moda, i wszelkie nowinki oczywiście docierają do wszystkich i wszędzie, więc oprócz pięknych świateł, żywego ognia w małych glinianych miseczkach wypełnionych olejem, możemy dziś na Diwali zobaczyć rzędy "naszych" lampek choinkowych (tutaj: diwali lamps;) )zwisających z balkonów, dachów, zdobiących wystawy sklepów i wszystko co się da:)


Jest pięknie... Szkoda, że nas tam nie ma..:)

Happy Diwali!:)
.