niedziela, 31 października 2010

Niby nic…, a coś się jednak w nocy zmieniło.

Indie są od dziś dalej od nas. W wymiarze czasowym. Zimowym. O jedną godzinę dalej są. Całe 60 minut. Cofnęliśmy zegarki, zyskaliśmy godzinkę snu przy niedzieli i odsunęliśmy się od Indii.

O zmianie czasu przypomniały mi dziś moje dwa koty. Mają budziki chyba wmontowane w system (gratis!). Kotki wstają rano, w misce pusto… Ciach! Włącza się budzik. Mają w zwyczaju budzić mnie, te głodne stworzonka, rano, ale nie bladym świtem. Już to mamy na szczęście przetrenowane. Jeszcze tylko muszę w ciągu tych moich pobytów w Polsce, poćwiczyć z nimi otwieranie puszek i rozdzieranie saszetek z ulubioną karmą, to może w końcu nauczą się same robić sobie śniadanie.

O „normalnej” porze rozpoczęły dziś kotki swoją akcję „Budzik”. Spojrzałam na zegarek jednym okiem- nieeeee…. Coś wam się chyba, drogie kotki, pomyliło. Jeszcze nie czas...

Nawet jeśli w brzuchu burczeć zaczyna wcześniej, następuje falstart i wmontowany budzik włącza się kotkom nie o tej „przetrenowanej” porze, to najczęściej po kilku minutach rozumieją, co się wydarzyło i jeszcze na parę ładnych chwil kładą się z powrotem spać. Zazwyczaj na mojej głowie, twarzy lub brzuchu, by upewnić się, że nie przegapią momentu wstawania i że im nie ucieknę przed śniadaniem.

Ale dziś rano zrobiły się jeszcze bardziej natarczywe niż zwykle w tym swoim budzeniu mnie. Szara kotka jest troszkę złośliwa, bardziej interesowna i trochę sprytniejsza niż rudy kotek (wiadomo, kobita!) i już ona wie jak mnie skutecznie poderwać z łóżka! Strąca łapką, z powalająco niewinną miną, różne przedmioty z nocnego stolika, od butelki z wodą, po książkę. Prosto na moją głowę je strąca.

Czasem na pomoc w budzeniu wzywa swojego rudego brata.

- Rudy, co ty tam robisz takiego, co ją potrafi wkurzyć?

- Zazwyczaj nic…- odpowiada zgodnie z prawdą rudy kotek. - A nie ,czekaj! Mam! Szeleszczę papierami i torebkami foliowymi, a potem je gryzę i zjadam. Może być? Gorzej, jak przyuważy, bo wtedy mi z gardła te torebki wyciąga…

- No dobra –mówi szara kotka- wystarczy jak na moje potrzeby. To na „trzy, cztery” ty robisz swoje, a ja swoje. Trzy, cztery!

I tak wstałam dziś godzinę wcześniej niż zwykle, cztery i pół godziny dalej od Indii.. (tak dla przypomnienia-u nich jest później niż u nas).

W Polsce mam kotki- nie potrzebuję budzika. W Indiach natomiast moim budzikiem może być roznosiciel gazet. Już o nim pisałam, bo to postać ciekawa i zajęcie też:) Codziennie o tej samej porze na balkonach lądują gazety (w niedzielę uderzenie jest głośniejsze, bo do gazety dołączony jest niedzielny dodatek kulturalny:) ). Ale do tego można się przyzwyczaić, więc opcja gazetowego budzika już u mnie nie funkcjonuje. Przestałam reagować…

Co jeszcze może obudzić człowieka rano w Indiach? Jeśli jesteśmy do tych wszystkich odgłosów przyzwyczajeni- śpimy jak dzieci i nic nie jest w stanie wyrwać nas z objęć Morfeusza. Jeśli nie jesteśmy przyzwyczajeni, to potrafią nas obudzić odgłosy życia codziennego o poranku, np. brzęk metalowych talerzy, misek i kubków, w których rano dobre żony i mamy przygotowują mężom i dzieciom śniadanie i obiad, który wkładają do metalowych, piętrowych pojemników. Śniadanie to, czy obiad, zawsze w jadłospisie muszą być warzywa, ugotowane, usmażone, a najchętniej przyrządzone w magicznym, wszechobecnym „preszer kukerze”!

Preszer kuker (z ang. Pressure cooker;) ), to urządzenie występujące w każdym gospodarstwie domowym (w ilościach nawet kilku sztuk różnych rozmiarów), służące do pichcenia (pod ciśnieniem) w zasadzie wszystkiego, od ryżu i dalu począwszy, na wszelkiej maści warzywach, a nawet mięsie, skończywszy. Ukończenie gotowania sygnalizuje ów pressure cooker potężnym syknięciami- ciśnienie uchodzi pod postacią kłębów gorącej pary wodnej. Obudzić może każdego, nawet największego, śpiocha.

Przykład: Hindus chce zjeść na śniadanie ryż (a często chce, niezależnie od tego jak dziwne by nam się to mogło wydawać;)). Wyjmujemy pressure cooker, wsypujemy ryż (wypłukany uprzednio dwa, trzy razy), dodajemy wody (jej poziom musi być wyższy od poziomu ryżu o około jedną trzecią palca wskazującego- czyli do pierwszego zgięcia palca). Zamykamy naczynie na „haczyk” (musi być ciasno,żeby nam nie wybuchło jak ciśnienie będzie z impetem uchodzić), pokrywką z gumką, która idealnie się dopasowuje i uszczelnia, zapalamy gaz i… czekamy. Nic nie mieszamy , niczego nie pilnujemy, nic nie wykipi, nic się nie przypali. Dwa syknięcia ustrojstwa ciśnieniowego i ryż gotowy:) Trwa to wszystko naprawdę bardzo krótko. To ciśnieniowa rakieta:)

Mnie już żadne odgłosy żadnych preszer kukerów, dobiegające z mieszkań sąsiadów, nie budzą.

Jest jednak coś, co wyrobiło u mnie odruch szybkiego wstawania. Bezbłędnie, o każdej porze dnia (nawet bladym świtem) wyczuję obecność małpy na balkonie. Odkąd zorientowałam się, że łupem małp padły dwie moje ulubione bluzki, suszące się na sznurku- postanowiłam, że więcej nie dam się złodziejom obłowić! Małpi złodzieje grasują najczęściej rano; czasem bawią się po prostu wiszącymi na sznurkach ubraniami, zakładając je sobie na głowę na przykład, a potem je zostawiają (w lepszym
lub gorszym stanie). Ale czasem, wystraszeni przez właścicieli ubrań, zwiewają gdzie pieprz rośnie z łupem w zębach. Szukaj wtedy wiatru w polu!

Budząc się rano w Polsce na dźwięk szeleszczących torebek foliowych, zrywam się z łóżka, by wyciągnąć z gardła mojego rudego kotka kawałki plastiku. W Indiach małpy nich sobie łykają foliowe torebki, nic mi do tego, z gardeł nie będę im wyciągać, niech się dławią. Ale moje ulubione ubrania wyrwę nawet z paszczy lwa! I to nawet o świcie!
.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz