piątek, 4 grudnia 2009

Garam masala..., czyli jak przetrwać w Indiach.

Zima zła…
No i postanowiłam uciec. Uciekam daleko, uciekam nie na długo, uciekam za niedługo. Uciekam od śniegu, (jeśli w ogóle się tutaj pojawi), od zamarzniętych ulic, od zimy, która - jak co roku - zaskoczy drogowców ;)
Paradoksalnie uciekam z jednej zimy w drugą… inną nieco - ale też zimę… do New Delhi.
Podczas gdy od stycznia do marca (na tyle uciekam) na południu Indii będzie się można wygrzewać na słoneczku, w stolicy kraju będzie zimno jak… no cóż, bardzo zimno tam będzie ;). Nie tak zimno jak u nas, ale też i warunki do przetrwania tej pory roku inne, niż u nas…
Już zapomniałam (albo zadziałał jakiś mądry mechanizm wyparcia), jak siedzi się zimą w zimnym pokoju w Delhi. Zimna, marmurowa podłoga, która latem jest skarbem (gdy ściany budynków, nagrzane słońcem, działają jak wielkie piece), zimą już nie jest naszym sprzymierzeńcem. Nadrabia za to ładnym wyglądem- zimna, ale za to jaka śnieżnobiała ;) (no, może to w tym przypadku nie najlepsze porównanie jest…;)). Na dworze, wieczorem i w nocy, temperatura spada do kilku stopni, w mieszkaniu nie ma kaloryferów, a tylko co najwyżej jakiś elektryczny piecyk- można sobie wokół niego usiąść jak wokół ogniska ;) Tylko kiełbasek nie da się upiec… Ale przecież jesteśmy w Indiach = jesteśmy wegetarianami;) Oczywiście, ktoś mi może zarzucić kłamstwo i przesadę- bo jest przecież klimatyzacja, są nawiewy i jakieś tam inne, bardziej lub mniej skomplikowane, systemy ogrzewania powietrza. Zgoda. Ale będę się bronić – opisuję, bardzo subiektywnie, swoją sytuację w Delhi, czyli także sytuację pewnie 50% społeczeństwa indyjskiego. Pozostałe 50% dzielimy na 2: 25% ma albo „lepiej” albo „gorzej”, a drugie 25% w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tego, że może być „lepiej” albo „gorzej”, bo po prostu jest „jak zawsze”…

Skupmy się na Delhi… Ja już się przygotowuję psychicznie na to, że będę musiała na mojej pięknej, białej, marmurowej podłodze spać w śpiworze, pod dwoma kocami, w rękawiczkach i swetrze (bo zmarzlak jestem). Czyli – wszystko w normie.
Brzmi to, jakbym się w Himalaje wybierała przynajmniej. A to tylko Delhi. W ciągu dnia będzie natomiast bardzo przyjemnie- ok 20 stopni, jasne słońce i jego ciepłe, mimo zimowej pory, promienie, które dodadzą otuchy i sił do przetrwania nocy;)

Jest kilka ciekawych „wynalazków”, które pomagają przetrwać zimę.
Dla mnie najlepszym „rozgrzewaczem” był trening taneczny i gorąca kawa, tudzież barszcz z proszku, do zalania wrzątkiem, przywieziony z Polski:)
A jeśli chodzi o indyjskie wynalazki, to przede wszystkim: skarpetki. I to jakie! Ciepłe skarpetki z oddzielonym dużym palcem. Łatwo zgadnąć, że wymyślono je po to, byśmy nie musieli kupować sobie zimowych butów na ten krótki czas, który oddziela porę gorącą wilgotną, od pory gorącej suchej… Możemy bez skrępowania paradować w naszych letnich sandałkach indyjskich, typu „japonki”- wystarczy założyć specjalne skarpetki:) Może nie wygląda to najszczęśliwiej, ale kto by się tam przejmował modą, gdy nogi marzną.

Zimą do Delhi przyjeżdżają Kaszmirczycy – w Kaszmirze zima trwa prawie pół roku, więc możemy sobie podać ręce:) Kaszmirczyk, Polak- dwa bratanki. Nawet jabłka u nich rosną takie dobre jak u nas (czego nie można powiedzieć o pozostałych częściach Indii- gdzie tylko mango, mango i mango, i granaty, kokosy i ananasy…, nuda:) ). Kaszmirczycy przyjeżdżają z rodzinami (bo zimę łatwiej im często przetrwać w mniej zimowych częściach Indii) i, co ważne, ze swymi pięknymi zimowymi szalami z paśminy, tkanymi z delikatnej, jedwabistej, puszystej wełny z runa kóz (oczywiście tylko tych zamieszkujących najwyższe partie gór;)). Prawdziwy kaszmirski szal to naprawdę piękna i „rozgrzewająca” rzecz… Cena też jest ”rozgrzewająca”… :) „Special price only for you, madam!” (i tu pada suma, która nie wiem nawet jak wygląda, bo jak dla mnie ma za dużo zer).

Ale chyba najlepszym i najbardziej indyjskim sposobem na zimowe wieczory, poranki i każdą inną porę dnia, jest „masala chai” (napisane: „ćaj” wygląda bardziej swojsko:) ). Ale ćaj to już temat na kolejne długie eseje… Już niedługo o indyjskiej herbatce i o „rasam”- innym ognistym napoju (bynajmniej nie alkoholowym!).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz