piątek, 19 lutego 2010

Pocztowki z Indii...

Stanac z nim na slubnym kobiercu... cz.I
Hinduska do Europejczyka: "U was kobieta poslubia mezczyzne, ktorego kocha i to jest piekne. U nas kobieta kocha mezczyzne, ktorego poslubila, i to jest jeszcze wspanialsze".

Podaje powyzszy cytat (z glowy troche, ale sens zachowany) za p. Ryszardem Piekarowiczem.


Indyjskie malzenstwo to najczesciej nie tylko zwiazek dwojga ludzi, ale ale polaczenie dwoch rodzin, calych rodow, posiadajacych odpowiednia pozycje spoleczna, kastowa, majatek, tradycje, wyznanie, etc. Czesto pod jednym dachem zyje wielopokoleniowa rodzina, wiec wszystko musi pracowac idealnie, jak w zegarku. Dlatego najczesciej mamy tu do czynienia z malzenstwami aranzowanymi. To najbardziej powszechny i dla Hindusow oczywisty koncept. Dlatego prosze sie nie dziwic, gdy ktos w Indiach spyta Was (jesli jestescie zonaci / "mezaci";) )o to, cy Wasze malzenstwo to "arranged marriage", czy "love marriage" (aranzowane, czy "z milosci")?

W gazetach codziennych setki ogloszen matrymonialnych, podzielone sa na rozne kategorie (ze wzgledu na przynaleznosc kastowa, na religie, na rejony Indii, etc).

Bardzo przystojny, wysoki (177cm, 80kg), o bardzo jasnej karnacji, inteligentny, wyksztalcony (w USA), jedyny syn wplywowych i szanowanych w spoleczenstwie rodzicow, urodzony w 1980 roku (wyglada na 25 lat!), posiadajacy wlasna firme, dobrze sytuowany (6 cyfrowa pensja miesieczna), poszukuje odpowiedniej kandydatki na zone. Dziewczyna musi byc piekna, o bardzo jasnej karnacji, wysoka, szczupla, ponizej 27 roku zycia, inteligentna, szanujaca tradycje i rodzine, wyksztalcona (najlepiej za granica; preferowane kierunki: ekonomia, marketing), z wplywowej i powazanej rodziny, pochodzacej z Pendzabu. Zyciorys wraz z horoskopem i aktualnym zdjeciem prosze przeslac na adres:...

Na to (autentyczne) ogloszenie w gazecie - reakcja natychmiastowa. Dziesiatki listow od "odpowiednich" kandydatek. Ze zdjeciami, zyciorysami (niekiedy troszke ubarwionymi:) ), z horoskopami. Tak, horoskopy najwazniejsze, w gwiazdach musi sie wszystko zgadzac, inaczej nieszczescie gwarantowane! nie daj Bog 'manglik' sie trafi! Zgodnie z astrologia wedyjska 'manglik' to osoba urodzona w pewnym konkretnym czasie, w pewnym ulozeniu planet, ktore nie jest korzystne dla zwiazkow, malzenstw, etc. Prosze mi wybaczyc, nie bede wchodzic w ten temat zbyt gleboko;) grzaski to grunt dla mnie, laika;)

Zyciorysy sa, horoskopy sa, zdjecia sa (czesto rozjasnione, delikatnie wyretuszowane... coz, trzeba korzystac z dobrodziejstw techniki;) ). Casting czas zaczac!

Rodzice biora na siebie obowiazek znalezienia odpowiedniej zony / malzonka dla swego dziecka. Wybieraja zgodnie ze swym przekonaniem, doswiadczeniem, oczekiwaniami, wymaganiami. Bywa, ze trafnie. Ale niestety, nie zawsze...

Moi znajomi przygotowuja sie do slubu. Dorosli ludzie, oboje ok 30 lat. On jest muzulmaninem, ona hinduistka. Jego rodzice z radoscia przyjeli nowine , ze syn chce sie zenic. Jej rodzina, hinduisci, bramini i radzputowie, nie wiedza nic o slubie. Gdyby sie dowiedzieli, ze dziewczyna zamierza wyjsc za maz za muzulmanina, mogliby nawet wyrzucic ja z domu. Albo ja w tym domu zamknac. Zakazali jej spotkan z chlopakiem. Ona ukrywa wiec swoj zwiazek. W urzedzie stanu cywilnego zastrzegla, ze wszelka korespondencja dotyczaca slubu, nie moze dotrzec na jej domowy adres. Pracownicy tutejszego urzedu stanu cywilnego nie ulatwiaja sprawy. Zgodnie z prawem, nie ma zadnych przeszkod w zawarciu zwiazku malzenskiego - cala procedura trwa miesiac, kosztuje 700 rupii, potrzebny jest akt urodzenia, adres zamieszkania, dowod tozsamosci i kilka zdjec . Malzenstwo zostaje zawarte i zarejestrowane. Bez problemow. Jednak prawo to jedno, a rzeczywistosc - to juz zupelnie co innego.
Pierwsza sprawa: dziewczyna nie chce informowac swojej rodziny o slubie.
"Jak to?! To nie bedzie pisemnej zgody ojca i matki na slub? hmm... Big problem..."
Sprawa kolejna: chlopak jest muzulmaninem.
"Jak to?! To tak bez zmiany religii? Nie bedzie pisemnego oswiadczenia, ze nie jest wyznawca islamu? hmm... Big problem..."

Problemy w Indiach maja jednak to do siebie, ze znikaja jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki. Ta rozdzka, to kilka lub kilkanascie tysiecy rupii, w zaleznosci od wielkosci "problemow" (przypominam, ze zgodnie z litera prawa, owe "problemy" nie powinny istniec).
W urzedach niby wszystko jasne, przejrzyste i klarowne, zgodnie z prawem, jakze przyjaznym dla "szarego obywatela". Jednak "szary obywatel" musi sie uzbroic w cierpliwosc i przynosic urzednikom dziesiatki dodatkowych, nikomu niepotrzebnych, zaswiadczen, oswiadczen, wnioskow, formularzy, podan, podpisow i pieczatek, z kwitem od krawca i szewca wlacznie, jesli tylko urzednik tego sobie zazyczy. Wszystkie te dokumenty trafiaja do duzych papierowych teczek, zawiazywanych na sznurek, i wkladane sa do wielkich szuflad w wielkich szafach. Scisle tajne, lamane przez poufne. I wszyscy sa szczesliwi. Tak oto odwalilismy wlasnie kawal dobrej, nikomu niepotrzebnej, roboty:)

Slub moich znajomych za miesiac. Co dalej? Wyjada do innego miasta. Zaczna nowe zycie. Bez blogoslawienstwa rodziny dziewczyny. Ale szczesliwi przynajmniej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz