sobota, 5 czerwca 2010

Garam masala..., czyli jak przetrwać w Indiach.

Ze starego zeszytu, kupionego w Udaipurze, oprawionego w skórę, z wizerunkiem Ganeśi, sierpień 2004 roku…:
Gdzieś na Pustyni Thar…



W Jaisalmerze – żółtym mieście – w każdym prawie hotelu, można sobie zarezerwować wycieczki przeróżne. Jedna z wielu propozycji- safari. Tu też można wybierać: safari jednodniowe, dwudniowe, trzydniowe, na wielbłądach, jeepem, pod gołym niebem, w pięciogwiazdkowych hotelach (to opcja „wypad na pustynię i powrót do cywilizacji”), ze zwiedzaniem, bez zwiedzania, itd…, itp…
No to się wybrały dwie turystki- czyli my. Dagmara i ja. Aga i Tomek- kibicują i czekają naszego powrotu (mam nadzieję, że tęsknią bardzo:)).
Wybrałyśmy opcję następującą: trzy dni, najtaniej, na wielbłądach, pod gołym niebem (dlatego najtaniej).

Dzień pierwszy:
Grupa ośmioosobowa, międzynarodowa: Anglik, pięciu Hiszpanów i my. Do tego 4 przewodników, a właściwie 3,5 przewodnika, bo ten czwarty był 10 letnim chłopcem- maskotką wyprawy:) , no i oczywiście 12 wielbłądów.
Każdy „dostał” swojego wielbłąda…
Musimy się z nimi zaprzyjaźnić; przez najbliższe 3 dni się nie rozstaniemy (a pamięć o nich i siniaki na pośladkach i udach zostaną z nami pewnie jeszcze dłuuuugo;) ).


Mój przyjaciel wielbłąd ma na imię Radźu. Rozmawiam sobie z nim. A ściślej: rozmawiam sobie „do niego”. Spokojny jest, cierpliwy, słucha, patrzy tymi swoimi niewinnymi, wielkimi oczętami, zza firanek rzęs. Autor animowanej smoczycy ze „Shreka” wzorował się ani chybi na Radźu!
Wielbłądy niosą nas i nasze koce. Koca muszę sobie pilnować- na razie na nim siedzę, ale w nocy będę na nim spać. Jak zapomnę, że mam go rano z powrotem wsadzić pod siodło- marny mój los.


Dwa wielbłądy niosą wodę i to czym będziemy się najadać przez najbliższe trzy dni. To znaczy Dagmara i ja się będziemy najadać przez trzy dni, bo Hiszpanie wieczorem pierwszego dnia wracają, a Anglik zostaje tylko na jedną noc. Dlatego właśnie jedzie z nami aż 4 przewodników (przepraszam, 3,5 przewodnika). Jeden wróci z Hiszpanami, drugi z Anglikiem, a 1,5 przewodnika zostanie z nami do końca (czy szczęśliwego, czy marnego- to się okaże).
Upał, gorąco, słońce praży, Ola się smaży, jeszcze większy upał, żar i duchota, wielbłądy, piasek, woda wrze w plastikowych butelkach, możemy herbatę sobie zaparzać, upał i żar, no i duchota, piasek w oczach, piasek w ustach, piasek w ubraniu, piasek w kawie, turbany na głowie, krem ochronny filtr 60, gorąco i żar, uda i tyłek- nie czuję już nawet, kąpiel w wodzie z butelki, dobrze, że nie zgubiłam koca, mam na czym spać, śpię, i to koniec dnia pierwszego:)

p.s. zanim zasnęłam widziałam skorpiona.

Dzień drugi:
Pobudka o 6 rano. Wszechobecny piasek, czyli nic się nie zmieniło:) dobrze mi w tych Indiach. Nawet na tej pustyni mi dobrze.
Noc na pustyni, jak się okazało, jest bardzo jasna. Księżyc wielki, gwiazdy nad nami… I wieje wiatr.
Rada dla spędzających noc pod gołym niebem na pustyni Thar, kilkadziesiąt kilometrów od granicy z Pakistanem: jeśli jesteście w grupie i śpicie obok siebie jak śledzie- zawsze wybierajcie miejsce w środku! Bo po pierwsze primo- cieplej, a po drugie primo- jest szansa, że rano po przebudzeniu nie będziecie jedną wielką kupą piasku, jak ci „brzegowi”- to oni bowiem przyjmują na siebie podmuchy wiatru i piasek. Nie muszę chyba pisać, że dobrze wiedziałam, jak się ustawić (tzn. ułożyć;) ).
Ja chyba zacznę pisać „Piasek” z wielkiej litery- to już też nasz bliski kumpel. A jaki lojalny- nigdy nas nie opuszcza!
Nad ranem- zimno jest na pustyni Thar, kilkadziesiąt kilometrów od granicy z Pakistanem. Moim „termometrem” jest krem „Bambino” w blaszanym pudełku. W ciągu dnia rozpuszcza się i rozkosznie sobie chlupocze pływając, a nad ranem- marznie na kość.
Wiatr wieje też czasem na tej pustyni. I turbany rozwiewa na głowie.

Zatrzymaliśmy się dziś „na popas” (Radźu i kumple muszą coś zjeść!) w opuszczonym forcie w wiosce Khaba.





Sterta kamieni na wzgórzu, u podnóża którego wyrasta z ziemi kilka domków bialutkich, malutkich. Pełno dzieciaków. Jak wszędzie. Jak wszędzie- bardzo ciekawskich… Rozdajemy długopisy- jak wszędzie:) „School pen, madam!”

„No worry, no hurry, no chicken curry! No ćapati, no ćaj, no woman, no cry!” podśpiewuje sobie wesoło Raman, nasz przewodnik. Coś w tym jest- ćapati nie było, herbatki też nie, już nie mówię o ciepłej kolacji.


Ognisko, które rozpalił Raman na piasku, zgasił deszcz…! Deszcz!! Cudowny deszcz!!! Ja za ten deszcz rezygnuję z kolacji! Ba! Ja rezygnuję ze wszystkich kolacji do końca roku! Za ten deszcz…
Chyba, wraz z mieszkańcami wioski, wymodliliśmy to oberwanie chmury – pierwszy deszcz od 10 miesięcy. Długo wyczekiwany. Było wspaniale…! Staliśmy bez ruchu, a po kilku dosłownie sekundach wszystko wyglądało tak, jakby zostało wyjęte z jeziora. Zrobiło się bardzo zimno. Do tego jeszcze zimny wiatr, na tyle silny, że strumienie wody smagały nas po całym ciele. Deszcz ochłodził wodę mineralną, którą mieliśmy w butelkach;)
Ja mam chyba szczęście do „wymadlania” deszczu (rok temu w Ghatach Zachodnich w Karnatace też się to udało- Agnieszce i mi;) ).

Czas spać…
Zachód słońca, my na wydmach, Hiszpanie dawno już w hotelu, Anglik narzeka, że nie smakowała mu kolacja (bo były banany i jabłka, a on chciał gotowany ryż…), wielbłądy szczęśliwe, pasą się…

Zmierzch? Tu nie ma czegoś takiego jak „zmierzch”. Nie istnieje. Mrok zapada w ciągu 30 sekund. Przed spaniem trzeba obejrzeć dokładnie okolice naszych „łóżek” (no pilnuję tego koca jak oka w głowie! Bardziej niż Radźu!:)). Trzeba sprawdzić, czy jakiś zagubiony w burzy piaskowej skorpion nie znalazł schronienia w naszym posłaniu. Drobny szczegół:)

Dzień trzeci:
Noc spędzona pod gołym niebem- zaryzykowaliśmy i dobrze zrobiliśmy. Raman się zna na rzeczy. A na pustyni Thar zna się na pewno:) Pokropiło w nocy tylko troszkę, ulewa się już nie powtórzyła, za to powietrze było czyste, chłodnawe i dało nam energię na następny dzień.

Wczoraj Anglik, narzekając na ból głowy odjechał w siną dal… Zostałyśmy my, Raman i nasz mały 10 letni przyjaciel- „półprzewodnik”;)


Gorąco… To tak jakby ktoś zapomniał, że włączył piekarnik… Czekamy aż wybuchnie… Siedzimy pod drzewem (co jakiś czas trzeba robić przystanki, bo inaczej nasze głowy eksplodują, a wielbłądy padną z nudów- ile można tak te turystki nosić…). Drzewo, pod którym rozbiliśmy obóz na chwilę, ma rozłożyste gałęzie, daje troszkę cienia.
Siedzimy, obserwujemy pasące się wielbłądy, słuchamy opowieści Ramana o życiu na pustyni…
W końcu nadeszła ta chwila- karawana musi ruszyć w dalszą drogę (powrotną już powolutku).
Jeszcze jeden postój- aby napoić wielbłądy. Przystajemy w malutkiej wiosce. Trzy domy na krzyż. „Domy” to brzmi dumnie;) To maleńkie lepianki. Wokół biegają krowy i kozy oraz psy chude jak szczapy. Biedne są tu psy. Przegania się je zewsząd, rzuca w nie kamieniami. Boją się ludzi i nie chcą uwierzyć, że mamy zamiar podzielić się z nimi resztkami z obiadu. Nieśmiało machają podkulonymi ogonami, jakby na próbę…
Raman przynosi sobie i nam… Coca-colę! To jest najprawdziwsza prawda! W Indiach może nie być prądu, wody, niczego może nie być, ale zimna coca – cola jest zawsze i wszędzie!;)
Mieszkańcy wioski przyglądają się nam dość „tępym wzrokiem”. Oglądają nas sobie jak w kinie – to coś do czego trzeba się w Indiach przyzwyczaić. Można nie reagować wcale i odwrócić się w drugą stronę, a można też tępym wzrokiem „odgapiać się” po prostu i już:)
Cała wioska się zebrała popatrzeć na naszą wielbłądzio-ludzką grupę. A kto mieszka w wiosce? Jedna kobieta w ciąży, z malutkim dzieckiem na rękach, młoda dziewczyna z drugim malutkim dzieckiem na rękach, młody chłopak, którego owa dziewczyna obdarza co chwila długim smętnym spojrzeniem (chociaż trochę jej w tym przeszkadza nasza obecność;) ), dwóch mężczyzn i dwóch staruszków w turbanach. Ot, cała wioska.
A! widziałam aparat telefoniczny. Ale podobno nie działa już od lat.
Kilka par oczu uważnie śledzi każdy nasz ruch...



Wielbłądy napełniają baki, my polewamy głowy wodą i ruszamy w drogę powrotną do Jaisalmeru…

Foto: Jaisalmer- Aga Drabent; Safari, pustynia i Radźu;)- zbiory prywatne autorki
.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz