sobota, 9 października 2010

Brać żelazko...?

Pewien indyjski znajomy wyjechał na 3 tygodnie "do Europy". Szkolenia, konferencje, coś tam... Mało ważne. Nie w tym rzecz po co pojechał, ważniejsze jakie miał przed tą podróżą dylematy. Zabrać żelazko, czy nie zabierać żelazka? Zabrać pastę do butów, czy jej nie zabierać? Zadręczał się tym chyba dość długo, bo gdy zwrócił się do mnie z tymi (i wieloma innymi) pytaniami, miał już w głowie gotową listę"za i przeciw".
Na co mi przyszło... Zawsze udzielałam "dobrych rad" tym, którzy wybierali się do Indii. A oto teraz zgłasza się do mnie z problemem ktoś, kto z Indii wyjeżdża w świat. No cóż, moja rada: podróżne żelazko brać. Nie zaszkodzi, a pomóc może. Podobnie jak pasta do butów. Może się mylę, może mnie ktoś poprawi, wyprowadzi z błędu, ale moim skromnym zdaniem mojemu znajomemu nie uda się znaleźć na każdym rogu ulicy, w Londynie czy Brukseli na przykład, kogoś kto wyprasuje mu koszulę albo wypastuje buty za 5 rupii.
Pamiętam, że kiedyś w Warszawie na Nowym Świecie stał bardzo elegancko ubrany pan, dżentelmen w każdym calu, Pan Pucybut. Stanowił tam dużą atrakcję (przechodnie robili sobie nawet z nim zdjęcia), a jego usługi nie były tanie, bynajmniej;)
Reasumując: żelazko brać. Pastę do butów też. W Indiach tańsza niż w Londynie.

Jakieś buty na zmianę tez brać, w razie gdyby jedne nam się zepsuły (no chyba, że będzie to dobry pretekst do kupienia sobie nowej pary kamaszy;)).
Co robimy w Indiach, gdy nagle na środku ulicy rozedrze lub rozklei nam się but? Rozglądamy się wokół, nasz sokoli wzrok w tłumie wypatruje siedzącego na chodniku szewca. Podchodzimy do niego lub podskakujemy na jednej nodze (tej w bucie), oddajemy zepsuty but w sprawne ręce szewca i za 5 minut odbieramy naprawiony. Ubożsi o jakieś 10 rupii (może być mniej, może więcej, w zależności od stopnia uszkodzenia obuwia), spokojnie kontynuujemy naszą pieszą wycieczkę.
Co robimy w Polsce, gdy nagle na środku ulicy rozklei nam się lub rozedrze but? Nie wiem:) A w Londynie? Też nie wiem:) Mam kilka opcji rozwiązań problemu na podorędziu )łącznie z taką: "nic, idziemy dalej w jednym bucie"), ale tej opcji indyjskiej wśród nich nie ma.

U nas krawcy, szewcy, hydraulicy- to podobno ginące zawody. A ceny za ich usługi, z tego co wiem, do bardzo niskich nie należą. W Indiach takie usługi są tanie. Bardzo tanie. Rzekłabym, że nawet zbyt tanie, w stosunku do wykonanej pracy. W jakimś artykule w Hindustan Times, poczytnym dzienniku, czytałam, że "idzie ku lepszemu" i przedstawiciele takich zawodów jak hydraulik, szewc, czy "służący" zaczynają być doceniani, traktowani lepiej, z szacunkiem, godziwiej wynagradzani. Kto wie, może piszą tak tylko dziennikarze- przedstawiciele klasy średniej, "uzależnionej" w Indiach od "służących"...

Wracając do poprzedniego wątku: w Indiach wciąż można wyprasować sobie na rogu ulicy ubranie, naprawić buty, naostrzyć noże, wezwać kogoś (dosłownie wyglądając przez okno) do naprawienia cieknącego kranu, czy zepsutego wentylatora. Gdy złapiemy gumę na ulicy, nie musimy dzwonić po pomoc drogową, nikogo szukać, ani nawet sami zmagać się z wymianą opony. Co 200 metrów bowiem znajdziemy jakiś malutki warsztat lub po prostu- jak to bywa ze wszystkim- fachowca siedzącego sobie na chodniku, czekającego na klientów. A tych nie brakuje. Za 50-100 rupii załatamy (lub wymienimy) przebitą oponę i w drogę!

Niby w tych Indiach trudniej cokolwiek znaleźć, że niby tutaj "dziko", że "nikt nic nie wie", "niczego nie ma"- a jednak o ile łatwiej! Jakże życie jest prostsze;)
Przez to często ludzie są tu mniej samodzielni. Znam osobiście takie "indywidua", które nie wiedzą jak zabrać się do krojenia ogórka do sałatki, bo zawsze ktoś to za nich robił. Albo kupują samochody i od razu zatrudniają kierowców, bo... sami nie potrafią prowadzić, lub jest to dla nich zbyt męczące. Albo stoją przed wejściem do sklepu i nie wejdą, dopóki "odźwierny" nie otworzy im drzwi. Albo wołają kelnera, by odkręcił im butelkę z wodą.

Pisałam już kiedyś o zatrudnianiu ludzi do włączania pralki i krojenia warzyw. Dziś nie o tym miało być.

The End. Sponsorem dzisiejszego odcinka była litera Ż- jak żelazko:)
.

1 komentarz:

  1. Olu, niestety nie podzielam Twojego zachwytu indyjskimi fachowcami. Owszem, są tani, ale jakość ich usług pozostawia duuuużo do życzenia. Np. porządna pralnia kosztuje, w gorszej moją białą koszulę po prostu zmasakrowali, nadaje się na szmaty. Nawet w tych dobrych zdarzają się wpadki. Jednak najgorsi są budowlańcy, hydraulicy itp. W Polsce fachowcy, którzy wymieniali mi okna, nie pozostawili po sobie nawet kurzu na podłodze, w Indiach po zainstalowaniu klimy ściana kwalifikuje się do remontu: dziura OBOK klimy wielkości pięści, ściana upaćkana śladami brudnych rąk w promieniu metra. I chyba ją sobie sama pomaluję, bo nie mam już nerwów do tych fachowców.
    Co do żelazka, to w większości hoteli można sobie wypożyczyć z recepcji, no i oczywiście pranie i prasowanie też w ofercie są, chociaż na pewno drożej niż w Indiach.

    OdpowiedzUsuń